Patrycja Dołowy, "Pęknięte lustro: Próba portretu Adama Czerniakowa", Filtry, 2024
Wybaczam Patrycji
Dołowy kilkudziesięciostronicowy prolog (a także wcale nie taki krótki wstęp),
ponieważ jego lektura sprawiła, że poczułem, jakby autorka chwyciła mnie za
rękę, niezdecydowanego, może nawet trochę opierającego się, i pociągnęła przez
uchylone lekko drzwi historii, która skończyła się ledwie niecałe trzydzieści
lat przed moim urodzeniem. Rzecz w pamięci o człowieku, który mógł przeżyć, jak
i jego syn, ale został zamordowany. Dzisiaj w głębinach Internetu znajduję
słowa o zdradzie, a jeszcze bardziej ukryte linijki temu przeczące. Próbuję
sobie wyobrazić czasy zagmatwane tak, że podejmowanie decyzji i wyborów zwykle
bywa złem koniecznym, które zapisane zostaje na lata, żeby potomnym spędzać sen
z oczu, szczególnie tym, których nazwisko nie pisze się już przez przegłos, jak
kiedyś, gdy umlaut miał służyć odróżnieniu się od gojów. Tam Lwów, u Patrycji
Dołowy zaś Warszawa. W drodze na Cmentarz Łyczakowski trzeba się przepchnąć
między tłumem Ukraińców, Polaków, Żydów i Niemców. Getto warszawskie samo w
sobie jest ogromną nekropolią z pomnikiem Umschlagplatzu, symbolem podziemnego
Muranowa, osiedla tak właśnie upamiętnionego przez książkę profesora Jacka
Leociaka.
Gdy
autorka już w początkach wstępu pisze, że Czerniaków przypomina jej dziadka,
czytelnik nie ma wątpliwości, iż podtytuł książki („Próba portretu Adama
Czerniakowa”) odnosi się do tych jej treści, spośród których będzie bardzo
emocjonalnie wyzierał związek Patrycji Dołowy z żydostwem. Nie chodzi
oczywiście o jakiekolwiek powiązania krewniacze niedalekiego jej przodka z
prezesem Judenratu, lecz niezwykle silną potrzebę autorki, żeby pokazać
bohatera „Pękniętego lustra” w jak najbardziej wyraźny sposób. Zanim Dołowy
zajmie się kwerendą literatury na temat Czerniakowa, spojrzy w lustro, w którym
najpierw odbije się twarz prezesa. Jego silne rysy, sugerujące
bezkompromisowość w dążeniu do celu i upór, który zbyt często nie pozwalał na
słuchanie rad otoczenia, zmieniają się w twarz dziadka pisarki. Cichego,
zamkniętego, tłumiącego wszystko w środku a jednocześnie pracowitego i
zaangażowanego, tyle że samodzielnie, samotnie, indywidualnie, trzymającego się
jedynie swoich zasad. Dołowy pisze: „Mówi się, że z takimi jak wy po prostu nie
da się normalnie żyć” [1]. Trzecią twarzą w pękniętym zwierciadle jest twarz
autorki, „polskiej Żydówki, potomkini tamtej społeczności” [2]. I chyba nie
rzecz w społeczności, której przewodził Adam Czerniaków od początku okupacji
niemieckiej do deportacji mieszkańców getta, ale o dziewiętnastowieczny świat,
który stworzył zasymilowanego Żyda, pozytywistę, zaangażowanego społecznika,
ale i zwracającego głowę w kierunku zachowania tradycji, tej, która wyziera z
powieści i opowiadań rodzeństwa Singerów.
Patrycja Dołowy
angażuje się całą sobą, żeby odnaleźć prawdziwego Czerniakowa pomiędzy
tekstami, które - ani polskie, ani izraelskie - nie są „w stanie nawet zbliżyć
się do zrozumienia postaw i wyborów Czerniakowa, człowieka przynależnego
jednocześnie do dwóch światów: żydowskiej diaspory i polskiej inteligencji”
[3].
Długi wstęp
przygotowuje czytelnika do odbioru bohatera książki. Patrycja Dołowy pisze o
sobie, wyjaśniając powody, które stoją za tym, że zainteresowała się Adamem
Czerniakowem i dlaczego książka nie jest biografią, ale „próbą”, chociaż dalsza
część wstępu wcale tego nie potwierdza. Mimo tego, że, jak sama pisze, książka
nie jest naukowa, zaś autorka nie jest historyczką, to czytelnik znajduje
mnóstwo informacji na temat i samego Adama Czerniakowa, i dziejów publikacji
jego „Dziennika”, i postrzegania prezesa warszawskiego Judenratu w PRL-u i
Izraelu, w końcu cytatów i wypowiedzi przeróżnych osób, szczególnie
współczesnych Czerniakowowi. Notatki prezesa Judenratu odgrywają w książce
niebagatelną rolę. Pisarka cytuje je bardzo często, odnosi się do nich, ale nie
tylko po to, by brać je za podstawę do omówienia dziejów warszawskiego getta.
Rzecz w lakoniczności owych zapisów, suchych zdań, krótkich, zwięzłych, ale
emocjonalnych, uderzających w odbiorze. Są one dla Dołowy chyba potwierdzeniem
uporu człowieka, który woli pracować, podołać swojej roli niż tracić czas na
dywagacje.
Czerniaków rozpoczyna
zapiski w początkach września 1939 roku. Niedługo później nie ma wątpliwości,
że zostaje powołany do tego, żeby zadbać o żydowską społeczność Warszawy, co
jest chyba dowodem na to, że bardzo się z nią identyfikuje. Już wtedy pojawiają
się z różnych stron opinie niezbyt dla niego pochlebne. Zarzuca się mu
wykorzystanie dramatu okupacji dla zdobycia stanowiska, że lubi władzę,
wywyższa się, chce czerpać domniemane korzyści płynące ze stania na czele
społeczności. Może gdzieś echem odbija się jego bezkompromisowość, chociażby
to, że uciekających z Polski polityków, dygnitarzy, rządzących nazywa
tchórzami. Sam przecież nie korzysta w 1940 roku z możliwości wyjazdu do
Palestyny. Kolejne nasilające się każdego dnia restrykcje to wędrówki Adama
Czerniakowa do władz okupacyjnych. Jego przygotowania do rozmów, próśb,
negocjacji, przekonywania są wyjątkowe i w jakimś sensie obraźliwe dla getta.
Czysta i wyprasowana odzież, woda kolońska, ogolona i wypielęgnowana twarz.
Trudno sobie wyobrazić, że taki człowiek może być przedstawicielem gnębionej
społeczności. To razi, nawet przeraża, wręcz złości, rodzi wyobrażenia o
bizantyjskości władzy, wykorzystywaniu pozycji, współpracy z hitlerowcami.
Tymczasem Patrycja Dołowy przekonuje, że jest inaczej. Że w Czerniakowie, o ile
to jest możliwe, ciągle dominuje postawa polskiego inteligenta żydowskiego
pochodzenia, która determinuje zachowanie, przywiązanie do szczegółu, potrzebę
pokazania klasy. Chodzi chyba o odpowiedzialność. A ta jest siłą dla
niezrywania za wszelką cenę z przedwojennym życiem. Choćby pozornie wydawało
się, że elegancją prezes Judenratu bliższy jest władzom okupacyjnym niż swoim
współziomkom. Czerniaków stoi w rozkroku między dwoma światami. Tym głodzonym,
mordowanym, więzionym, torturowanym, wykorzystywanym nieludzką pracą,
umierającym na ulicach, wywożonym do obozów zagłady - a po przeciwnej stronie
zaś umundurowanym, okrutnym, lśniącym, pysznym, destrukcyjnym i wszechmocnym.
Prezes do tego ostatniego świata, póki może, chce wchodzić na swoich prawach.
Dopóki nie przejdzie progu nazistowskich drzwi, nie schyla głowy w pokorze, nie
ugina karku. Na razie na tym zyskuje. Czy warszawskie getto także? Czyż to
pytanie nie ukryło się pośród dyskusji o samym Czerniakowie, stając się jedynie
niepotrzebną dywagacją?
Patrycja Dołowy
pokrótce opowiada o przedwojennej historii Adama Czerniakowa, jego żydowskim
pochodzeniu, stosunku do tradycji judaistycznej, postawie obywatelskiej i
społecznej związanej z życiem i pracą w Polsce. Następnie rozdziały poświęca
chronologicznie kolejnym etapom eksterminacji warszawskich Żydów, w których
umieszcza prezesa walczącego z czasem. Każdy rozkaz, obwieszczenie, polecenie,
nakaz wydany przez nazistów jest koszmarem Czerniakowa, coraz bardziej
udręczonego, zmęczonego i rozgoryczonego, zmuszanego do podejmowania decyzji,
które wzbudzają i w nim, i w społeczności pod jego opieką, sprzeciw,
rozgoryczenie, strach. Chyba od początku okupacji Warszawy prezes Judenratu
zdaje sobie sprawę, a przynajmniej przeczuwa, że każda kolejna decyzja
hitlerowskich władz to nie koniec, że będzie gorzej, że życie żydowskie wymyka
mu się z rąk.
Czerniaków, pozytywista,
społecznik, zaangażowany mocno w życie publiczne, przed wojną był niewątpliwie
zasmucony, może przestraszony polskim antysemityzmem. Jest świadkiem gęstej
antyżydowskiej atmosfery wzmagającej się wraz z kolejnymi nazistowskimi
restrykcjami. „Wielka kulminacja przemocy antysemickiej narastającej na ulicach
Warszawy od wybuchu wojny stała się uzasadnieniem dla wzniesienia murów getta,
rzekomo dla bezpieczeństwa jego przyszłych mieszkańców. (…) Oczywiste jest
więc, że gmina musiała samodzielnie ponieść koszty ich budowy” [4]. Tak oto
Niemcy uchronili Żydów przed agresją Polaków… A prezes Czerniaków miał tę
ochronę zmaterializować. Dalej Patrycja Dołowy pokazuje, jaką musiał stoczyć
walkę wraz z powstaniem getta. Teraz nie ulica i okupanci byli jego bezpośrednimi
przeciwnikami. Niektóre spory toczone były w kulturalnej atmosferze. Prowadził
je przecież z ludźmi wykształconymi, kolegami, osobami, z którymi współpracował
przed wojną. I choć pewnie bolały go zdrady, oszustwa, sprzeniewierzenia
pieniędzy, to chyba najbardziej raniły go opinie, w których zarzucano mu, że
jego decyzje uderzają w biednych, przypisywano mu władzę i możliwości, których
w istocie nie miał, obarczano osobistą odpowiedzialnością za nieprawidłowości w
funkcjonowaniu Judenratu, i grożono
poniesieniem po wojnie zasłużonej kary.
Autorka zdaje się nie
bronić Czerniakowa. Pokazuje jego sposób na przetrwanie społeczności
żydowskiej, który nie mógł się udać. Pewnie gdyby był pragmatyczny, też nie
miałby żadnych szans. Rzecz przecież w ideałach, które zwykle nie przynoszą
sukcesu, a niosą niewidoczne dla innych cierpienie, emocjonalne rozdarcie i
ciągłą szarpaninę myśli, w których odpowiedzialność i moralność wcale nie muszą
iść w parze.
___
[1]
Patrycja Dołowy, „Pęknięte lustro: Próba portretu Adama Czerniakowa”,
Wydawnictwo Filtry, 2024, s. 7.
[2]
Tamże, s. 26.
[3]
Tamże, s.21.
[4]
Tamże, s. 64.
Komentarze
Prześlij komentarz