Georgi Gospodinow, „Fizyka smutku”, przeł. Magdalena Pytlak, Wydawnictwo Literackie, 2018
Jest coś dziwnego w
prozie bałkańskiej, w tym wyjątkowo dużym nagromadzeniu w tekście środków
poetyckich, używaniu formuły szkatułkowości w fabule, zmaganiu się autora,
narratora, czy czasami wręcz podmiotu lirycznego z własną pamięcią o
dzieciństwie, wspomnieniami rodzinnymi, tajemnicami przeszłości, onirycznymi,
mglistymi interpretacjami, męczącymi duszę skojarzeniami… Danilo Kiš, Mirko
Kovač, László Krasznahorkai, Milorad Pavić chociażby. Teraz Georgi Gospodinow,
którego „Fizyka smutku” z 2011 roku została wyróżniona kilkoma nominacjami lub
nagrodzona. Cztery lata temu amerykański Pen Club uznał ją za jedną z pięciu
najlepszych książek obcojęzycznych. W ubiegłym roku Gospodinow za tę powieść
otrzymał Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus. Na polskim rynku „Fizyka
smutku” pojawiła się w 2018 roku, w siedem lat po zbiorze opowiadań „I inne
historie”, w dziewięć po „Powieści naturalnej”. Cóż zatem jest w literaturze
Europy Środkowej, szczególnie, zdaje się, w bałkańskiej jej części, że pozorny
spokój historii, współczesny status w miarę unormowanych relacji społecznych,
kulturalnych, religijnych, ekonomicznych i politycznych powoduje odśrodkowe,
ksobne, ekstrawertyczne potrzeby wypowiedzenia emocji odbieranych przez
czytelnika jak sen, romantyczny poemat, antyczna tragedia, mit? Ot, jakby
wszyscy tamtejsi pisarze byli szczególnie umiłowani i doświadczani przez
Kalliope, Melpomene, Mnemosyne i Klio. Jakby w jakiś nieprawdopodobny sposób
tylko oni spośród śmiertelników mogli być świadkami sporów, swarów, utarczek na
Olimpie, na który z Bałkanów było wyjątkowo blisko.
Do siedziby bogów
greckich bardzo krótką drogę miał Georgi Gospodinow. Kim stamtąd wrócił, jakie
piętno albo może dar przyniósł ze sobą? Dla nas, śmiertelników, „ludzi śmierci
podległych” jak pisał Tolkien, wydawać się może, że towarzyszki Apolla
pomieszały Gospodinowi zmysły. Przez umysł pisarza przebiegają wspomnienia jego
dziadka i ojca. Są tak silne, niebywale nachalne, obrazotwórcze, że
pierwszoosobowy narrator powieści nie jest w stanie utkać swojej epiki w
logiczny wątek. Urodził się w 1913 roku z końcem drugiej wojny bałkańskiej. A może
jednak ostatniego lata drugiej wojny światowej, w roku obalenia bułgarskiej
monarchii? Czy na kilka miesięcy przed rozpoczęciem operacji „Dunaj” w Czechosłowacji?
Gospodinow przyszedł na świat trzy razy. W momentach przytłaczających
dwudziestowiecznego Bułgara. Dziadka, ojca, syna-wnuka. Wynurzające się
wspomnienia nie wiadomo od kogo pochodzą: „Zdaję sobie sprawę z tej niepewnej
pierwszej osoby, która lekko przechodzi w trzecią, a potem znów wraca do
pierwszej. Ale kto może stwierdzić z pewnością – że tamten chłopiec tam
czterdzieści lat temu to byłem ja, że tamto ciało jest tym samym, które jest
tu?”[1]. W owych trzech wydarzeniach historycznych mógł wziąć udział każdy z
nich. Powodem według Gospodinowa jest wspólnota pamięci i przeżywania. Ciąg
emocji rodzinnych przekazywanych kolejnemu pokoleniu. Oddawanych młodszym
zachowaniem, drobnym zdarzeniem, urywanymi słowami, krótkimi zdaniami,
niewyraźnymi rozmowami późnymi wieczorami lub o świcie, cichym skrzypnięciem
drzwi, smutnym spojrzeniem, próbą bladego, uspokajającego uśmiechu,
przytuleniem – jakby było ostatnie. Tak jakby każdy z tej trójki urodził się
tylko na chwilę, albo na zawsze: „Urodziłem się dwie godziny przed wschodem
słońca jako muszka owocowa. Umrę dziś wieczorem po zachodzie słońca (…). Jestem
urodzony od zawsze. Wciąż jeszcze pamiętam początek epoki lodowcowej i koniec
zimnej wojny[2] (…). Pamiętam, że urodziłem się jako krzew dzikiej róży, kuropatwa,
miłorząb japoński, ślimak, czerwcowa chmura (wspomnienie jest krótkie),
fioletowy jesienny szafran w pobliżu Halense, przedwcześnie zakwitła czereśnia,
sparaliżowana śniegiem pod koniec kwietnia, śnieg który sparaliżował oszukane
czereśniowe drzewo…”[3], jako każde ziarno piasku, każdy liść, każda gwiazda
nad bułgarskim niebem – monarszym, socjalistycznym, demokratycznym…
Naznaczony przez bogów,
wskazany przez nich jako ten, który widzi prawdę dramatu Bułgarii przez trzy
pokolenia wstecz, Gospodinow rozdrapuje niedawno zagojone rany, dotyka
rodzinnych blizn, znajduje przedmioty układające się w zdarzenia sprzed
kilkudziesięciu lat, wwierca się wzrokiem w szpary w podłodze, zakurzone kąty,
zdrapuje farbę i tynk ze ścian i wspomina, gdziekolwiek i kimkolwiek jest. To
ciężko się czyta. Myśli, wspomnienia, dygresje, skojarzenia pisarza wydają się
kłębowiskiem, natłokiem, pomieszaniem. Jednak nie ma się wrażenia braku
zamysłu. Kalejdoskop wydarzeń jest skrzętnie prowadzony i podtrzymywany.
Czytelnik przyzwyczaja się do tego, że konstrukcja powieści będzie już cały
czas trudna w odbiorze. Poetyka, retrospekcja, ciężki lub ozdrowieńczy sen
pisarza, omówienie, przenośnia stanowią stałą, nieodwracalną, a nawet potrzebną
oprawę dla smutnej fabuły. Przecież tytułowa fizyka to przemienianie,
przepływanie materii, energii, zjawisk, wzajemne ich oddziaływanie na siebie.
Tutaj nie może być spokoju, procesu bez niespodzianek, który odtwarzany jest
według opracowanej teorii. Retrospektywy ulegają przemianom w zależności od
tego, w jakim stanie emocjonalnym jest narrator, jakiego wydarzenia był
niedawno uczestnikiem czy świadkiem. Pisarz wydaje się pozostawać pod ciągłym
wpływem sytuacji czy nastroju asocjatywnego. Czytelnik czasami odbiera to tak,
że widzi siedzącego obok wędrownego pieśniarza, epika, opowiadacza, recytatora,
sprzedawcy historii (tak narrator nazywa siebie), tego, który przekazuje
rodzinie, wspólnocie, plemieniu, narodowi opowieści stanowiące o jego jedności
kulturowej i historycznej. Zbierającego opowieści, do których reszta nie ma
dostępu lub je odrzuca. Publiczność nie tylko je odbiera. Słuchacze zadają
pytania, dziwią się, sami coś dorzucają. Czasami rodzi się z tego rozmowa,
wspólne opowiadanie ze wstawkami nie mającymi niczego wspólnego z zamierzoną fabułą.
Takie wrażenie podkreślają umieszczone gęsto tytuły. W zasadzie bardziej
stanowią podkreślenia tego, co ważne w opowieści recytatora, służą wzmocnieniu
uwagi u słuchacza-czytelnika, są raz wykrzyknikiem, innym razem zawieszeniem
głosu. Stąd w moim odczuciu swoboda w przemieszczaniu się w czasie i miejscach
fabuły, powroty do czegoś, co można przyjąć za kanwę dla niej, i oddalanie się
w rejony kompletnie z nią nie związane.
Gospodinow, mimo, że
miejscami układa bardzo czytelnie opowiadania z dziejów rodziny, jest szarpany
potwornymi emocjami. Oczywiście, pisze o swoim dziadku, o ojcu, omawia
poszczególne daty ważne dla rodziny i kraju, czyli krąży wokół roku 1944 i
1968, wysuwa się przed nie i cofa: „Czy mamy wrócić do historii ojca, czy
ruszyć naprzód, co w tym przypadku oznacza cofnięcie się, do Minotaurów
dzieciństwa… Nie jestem w stanie zaproponować linearnej, ponieważ żaden
labirynt i żadna historia nie jest linearna”[4]. Zatrzymuje się przy traumach,
wpakowuje w dygresje. Czytanie pamiętnika rodziny Gospodinowów nagle zamienia
się w dziennik pisarza. Przelatuje lata osiemdziesiąte, dziewięćdziesiąte,
dwudziesty pierwszy wiek. Podobnie zróżnicowany jest pejzaż miejsc: Niemcy,
Finlandia, Rzym, Normandia, Lizbona, Lublana, Zagrzeb, Saloniki, Rouen, San
Diego, stary hotel, lotnisko, muzeum, piętnastowieczny hotel w starej Pradze,
królewski hotel w Pizie, najtańszy paryski hotel… Skacze na chwilę dokładnie w
połowę dwudziestego stulecia lub do 1932 roku. Teraz przed czytelnikiem
krótkie, humorystyczne opowiadania. Trochę jakby zapiski Umberto Eco, albo
ironie i groteski Woody’ego Allena. Czasami wygląda to jak żartobliwy pod maską
powagi Henry Kuttner w „Stosie kłopotów” bądź scenariusz do któregoś odcinka
„Strefy mroku”. Odpoczynek od rodziny: można obserwować otoczenie, zapisywać w
pamięci toczące się obok dialogi, delektować widokami, doceniać szczegóły.
Nie da się uciec od
pytania, kim jest narrator tej powieści? Kim jest Gospodinow? On sam daje nam
kilka odpowiedzi, ale i tak nie są one wyczerpujące: „Kiedyś mogłem być we
wszystkim, być wszystkim. Teraz, w nieudolności dojrzałych, chciałem zebrać
wszystko wokół siebie, w ramach drobnej kompensacji tego, co straciłem”[5];
„Piszę w pierwszej osobie, żeby mieć pewność, że jeszcze żyję. Piszę w trzeciej
osobie, żeby mieć pewność, że nie jestem tylko projekcją własnego »ja«, że
jestem trójwymiarowy i mam ciało”[6]; „Oto co mnie obecnie zajmuje. Czy cofanie
się w czasie z przypominaniem sobie nawet najdrobniejszych szczegółów,
włączającym wszystkie zmysły, może wywołać punkt krytyczny zmiany? Przeskoczy
jakiś mechanizm i Wszechświat ruszy z powrotem z całą swoją maszynerią (…). Nie
wiem, czy będziemy mogli ingerować w nadchodzące minione dni. Na nowo będziemy
musieli przeżyć swoje porażki i depresje, ale i kilka szczęśliwych minut pośród
nich”[7]. Ach, ta ogromna potrzeba ciągłego bycia, zbierania historii,
opowieści, pamiętania wydarzeń, słów obok niego wypowiadanych! Strach przed
porzuceniem? Cienie dziadka i ojca krążą posępnie obok Georgiego. Podobnie
komunistyczna Bułgaria jest nieprzyjemną, tragiczną i komiczną zarazem częścią
życia pisarza. Zatrzymać, złapać, jeszcze raz przeżyć. Albo pozbierać wszystko,
co się da, te drobiazgi wygrzebane z głębi szafek, szuflad, na dnie garderoby,
gdzieś w wersalce pod starymi kołdrami. Zapakować do szkatułki i wysłać w
kosmos. Już nie tylko mieć dla siebie, lecz umiejscowić na zawsze we
Wszechświecie, niech krąży, tuła się, będzie zawsze. Niech za kilka miliardów
okrążeń wróci tutaj, tak jak wróciła do Gospodinowa Bułgaria z lat młodości.
Wstrętna, szara, przaśna, ale jakże bliska, bo tworząca jeden czas dla dziadka,
ojca i Georgiego: „Ostatnim razem, kiedy wróciłem do T., zauważyłem dziwne
rzeczy. Odbudowano pomnik na placu z 1980 roku”[8]. „W związku z tym wszystkim
i z bezowocnymi próbami na cząstkach elementarnych przeszłości nasunęło mi się
pewne podejrzenie, które postanowiłem poskromić, zmieniając je w niby-wymyśloną
historię”[9].
W rodzinie Gospodinowów
opowiadana jest pewna historia. Jeden z dziadków, będąc trzyletnim dzieckiem,
został na chwilę zapomniany. Odjechano bez niego. Zasnął na workach z mąką na
dziedzińcu młyna. Budzi się: „Mamo? Pierwszy krzyk – to nawet nie krzyk, ma na
końcu znak zapytania. Mamoo? Ostatnie »o« się wydłuża, ponieważ rozpacz
wzrasta. Mamooo…Mamooooooo…”[10]. Strach. W gardle wielka kula, nie do
przełknięcia. Serce i żołądek zamieniają się miejscami. Potężny huk w uszach.
Spazmy. Drżenie podrywa całe małe ciało. Ta opowieść ma pierwszą część, dotyczącą
wydarzenia, które miało miejsce dziewięć lat później. Dlaczego jest pierwsza choć chronologicznie
późniejsza? Gospodinow nie przywiązuje wagi do ciągłości opowieści w czasie. A
zatem dwunastoletni chłopiec wraca z jarmarku i nie odzywa się. Nie mówi.
Zaniemówił. Oniemiał. „Tylko muczy”[11]; „Po sześciu miesiącach samo z siebie
przeszło”[12]. Wiele lat później ojciec pisarza wspomina coś o minotaurach w
piwnicy. Syn pyta, co to jest Minotaur? W odpowiedzi otrzymuje zbiór greckich
mitów. Książka i Minotaur pozostają z nim na zawsze. Ale jakże to? Przecież już
w 1925 roku dziadek, także o imieniu Georgi, spotyka na jarmarku Minotaura… Czy
to ja urodzony w 1913 roku, czy ten, który przyszedł na świat 1 stycznia 1968
roku, jak pisze na pierwszych stronach powieści Gospodinow? To ten, który jest
urodzony od zawsze. Gospodinow z mitów. Ten, który wykrzykiwane w rozpaczy
słowo »mamo« wywodzi od smutnego, rozpaczliwego wołania zabijanego Minotaura,
porzuconego w labiryncie syna: „Jedyne słowo, które we wszystkich językach –
ludzi, zwierząt i bestii – brzmi tak samo: Mamoooooooooo… Labirynt amfiteatru
wyłapuje ten krzyk, niesie go między ścianami swoich korytarzy, odsyła w stronę
najdalszych odnóg, odbija go i zawraca nieco wykrzywiony do labiryntu ludzkiego
ucha jako niekończące się: Muuuuuuuuuuuuuu… A to jest podmiana. Zupełnie
niewielka podmiana. Labirynt zmienił »o« w »u«. Gdyby tylko człowiek wiedział,
że to jest to samo słowo, to samo Mamoooo… - historia świata i historia śmierci
(nic dziwnego, że chodzi o tę samą historię) byłaby inna” [13].
__
[1]
Georgi Gospodinow, „Fizyka smutku”, przeł. Magdalena Pytlak, Wydawnictwo
Literackie 2018, str. 54.
[2]
Tamże, str.7.
[3]
Tamże, str. 8.
[4]
Tamże, str. 47.
[5]
Tamże, str. 135.
[6]
Tamże, str. 273.
[7]
Tamże, str. 277.
[8]
Tamże, str. 298.
[9]
Tamże, str. 299.
[10]
Tamże, str. 20-21.
[11]
Tamże, str. 18.
[12]
Tamże, str. 19.
[13]
Tamże, str. 175.
Komentarze
Prześlij komentarz