Tadeusz Słobodzianek, „Nasza klasa: Historia w XIV lekcjach”, „Słowo/obraz terytoria”, 2009
Nie
pamiętam, żeby na plakacie teatralnym, stronie internetowej teatru, ulotce
reklamującej przedstawienie widniał podtytuł dramatu Tadeusza Słobodzianka. Jednak
dopuszczam bardzo prawdopodobną możliwość, że jednak był. „Nasza klasa:
Historia w XIV lekcjach”. Dlaczego mogło mi to umknąć? Przyczyną może być
zaistnienie tytułu w świadomości społecznej jedynie w głównej wersji,
pojawiającej się na stronach internetowych księgarń, wydawnictwa, tekstach
krytyczno-literackich, omówieniach, recenzjach, gazetach, czasopismach. Sztuka
trwale zapadła w świadomości społecznej, zajęła miejsce w polskiej kulturze,
nauce i bliskiej historii. Jej waga kulturowa stała się tak duża, że wystarczy
posługiwać się tytułem „Nasza klasa” lub tylko nazwiskiem autora: Słobodzianek
(ale można się nie zgodzić: „Nasza klasa” to przede wszystkim ballada
Kaczmarskiego, wcześniejsza o kilkanaście lat).
Oczywiście dzieje się
tak z wieloma dziełami sztuki, kultury, literatury. Nie jest to przypadek
jednostkowy, wyjątkowy, wybitny. Chociaż… Właśnie, w mojej opinii istnieje
pewne „ale” związane z literaturą dotyczącą polskiego antysemityzmu i ogólnie
tematyką Zagłady. I mam na myśli pozycje naukowe, ewentualnie quasi-naukowe, w
każdym razie szeroko udokumentowane i spierające się z dotychczasową pamięcią.
Treść dramatu zamyka
się w niecałych stu stronach i głosach dziesięciu postaci, z których w miarę
unormowanej powojennej rzeczywistości PRL-u dożywa siedmioro bohaterów, zaś
początków dwudziestego pierwszego wieku tylko czworo. Fabuła niewątpliwie
dotyczy wydarzeń opisanych w wydanej dziewięć lat przed „Naszą klasą” książce
Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi: Historia zagłady żydowskiego miasteczka” (czy
ktoś posługuje się podtytułem, ba, pamięta dokładnie jego treść?): „Ustawiliśmy
się grzecznie parami. Jak w szkole. Na wycieczkę. I grzecznie szliśmy do tej
stodoły. Dookoła nas szli sąsiedzi! I sąsiadki zwłaszcza. Krzyczeli: Dobrze wam
tak! Bogobójcy! Czorty! Komuniści! O co chodzi? Przecież Zygmunt powiedział, że
wywiozą nas do getta w Łomży. Na rogu Cmentarnej stał Rysiek. Brudny. Z obłędem
w oczach. Zawołałam: Rysiek! Podszedł i uderzył mnie gumą tak, że o mało nie
wypuściłam dzieciaka z rąk”[1]. Nie ma wątpliwości, że chodzi o położone 19
kilometrów od Łomży Jedwabne, gdzie 10 lipca 1941 roku spalono w stodole
żydowskich mieszkańców miasteczka. Ale to nie wszystko, rok przed dramatem
Słobodzianka wydano w Polsce Grossa „Strach: Antysemityzm w Polsce tuż po
wojnie: Historia moralnej zapaści”, który także ma odbicie w fabule sztuki
Słobodzianka. Wprawdzie kolejna książka tego samego autora, „Złote żniwa: Rzecz
o tym, co się działo na obrzeżach Zagłady Żydów” wyszła dwa lata po ukazaniu
się „Naszej klasy”, wydaje się jakby Słobodzianek opisywał poruszone przez
Grossa kwestie dotyczące przejmowania przez Polaków żydowskiego majątku.
Owa w pewnej mierze
wyjątkowość „Naszej klasy” to umiejscowienie jej pomiędzy trzema książkami Jana
Tomasza Grossa (abstrahując od daty ukazania się „Złotych żniw”) a wydanymi
kilka lat później równie znaczącymi dla tematu antysemityzmu, pogromów i
przejmowania pożydowskiego mienia pracami polskich autorów: „Żyd – wróg
odwieczny?: Antysemityzm w Polsce i jego źródła” Aliny Całej, „Żydokomuna:
Interpretacje historyczne” Pawła Śpiewaka i „Okrzyki pogromowe: Szkice z
antropologii historycznej Polski lat 1939-1946” Joanny Tokarskiej-Bakir z 2012
roku, „Miasta śmierci: Sąsiedzkie pogromy Żydów” Mirosława Tryczyka z 2015
roku, „Młyny boże: Zapiski o Kościele i Zagładzie” Jacka Leociaka z 2018 roku.
Słobodzianek „Naszą klasą” sprawił, że ledwie kilkugodzinna lektura, niezwykle
prosta w konstrukcji fabuła, odzwierciedlająca kwestie już istniejące dość szeroko
w polskiej kulturze dzięki pracom Grossa i medialnym doniesieniom, swoją surową
kwintesencją nie tylko rozeszła się po obszarach i środowiskach dotąd
zamkniętych na tę tematykę, ale pozwoliła na długotrwałe trwanie w społecznym
odbiorze, choćby dzięki wystawianiu na deskach teatrów (jeszcze pod koniec
ubiegłego roku można było obejrzeć sztukę w olsztyńskim „Jaraczu”).
Jest film opowiadający
o prawdziwym wydarzeniu – akcji antyterrorystycznej mającej na celu uwolnienie
pasażerów samolotu uprowadzonego do Ugandy z żądaniem zwolnienia palestyńskich
bojowników z izraelskich więzień[2]. Akcja przerywana jest występem znanego
izraelskiego baletu Batsheva Dance Company. Tytuł utworu to „Echad Mi Yodea”.
Choreografia w znakomity sposób odzwierciedla poszczególne sceny filmu, muzyka
jest przejmująca. Nie znam jednak treści utworu, nie znalazłem tłumaczenia. Nie
w tym rzecz wszakże. Pierwsze dwie lekcje dramatu pokazują dziesięć osób, z
których każda krótko się wypowiada, ale dopiero po wyśpiewaniu chórem piosenki.
Nie tylko można sobie wyobrazić (właśnie tak było w jednej ze scenicznych
interpretacji dramatu), jak bohaterowie sztuki stoją gdzieś w pustej
przestrzeni, może to być na przykład szkolna klasa lub plac w miasteczku, i
przed rozpoczęciem zdarzeń stanowiących treść „Naszej klasy” wygłaszają
początkowe kwestie w stronę publiczności, czytelników. W „Echad Mi Yodea”
występ zaczyna się od stojących nieruchomo w pół cieniu postaci i wolno
wypowiadanych słów. Po kilkunastu sekundach rozbrzmiewa muzyka, śpiew, a
artyści wykonują gwałtowne ruchy. Ich taniec to przyśpiesza, to zwalnia, na
moment ustaje, emanuje energią, tragedią, grozą pośpiechu i przerażającym
bezwładem… W ten sposób właśnie przemawia Słobodzianek ustami swoich bohaterów:
trzech kobiet, siedmiu mężczyzn; pięciorga Żydów i pięciorga Polaków. To czas,
w jakim znajduje się nasza klasa i całe miasteczko. Zaczyna się historia gwałtu
i paraliżującego strachu. I nie ma co udawać, że nie wiemy, jaki będzie los
postaci dramatu. Przecież Słobodzianek w notce odautorskiej pisze, jakie
książki i filmy go inspirowały. A zatem dziewczęta i chłopcy przedstawiają się.
Mówią o zamierzeniach, marzeniach, decyzjach. Czyli o przyszłości. Czytelnik
odbiera to w sposób przejmujący. Zdaje sobie sprawę, że oni mogą tak marzyć w
kilka, może kilkanaście lat po odzyskaniu niepodległości Polski. Że jako
dorośli znajdą się w innych czasach, w innym ustroju, w innych konfiguracjach
społecznych, być może w innych krajach, okaleczeni, z poczuciem winy, wypaleni.
Tymczasem nawzajem się podrywają, podszczypują, spierają, Powoli jednak zaczynają
nasiąkać ideologią. W połowie lat trzydziestych nie dzielą ich szkolne ławki,
ale pochodzenie i religia, stosunek do modlitwy, Piłsudskiego, polskiej
literatury. Już wiedzą o aktach przemocy wobec Żydów. Traktują Żydów jako
zabójców Jezusa. Wydaje się, że niezmienna pozostanie tylko miłość.
Słobodzianek nie ma jednak zamiaru wprowadzać do fabuły wątku łzawego romansu. Jest
piekielnie wierny historycznym realiom. Czytelnik nie będzie świadkiem
oszczędzenia nikogo gwoli czystego, wzniosłego kochania!
Nie ma w tekście sztuki
wypowiedzi dłuższej niż kilkanaście wersów. Jednymi z obszerniejszych są,
cytowane przez pozostałych w kraju byłych uczniów, listy z Ameryki od Abrama
Piekarza, przemianowanego na Bakera, który w 1938 roku zszedł ze statku
„Batory” na ląd w Nowym Jorku. Słowa i zdania wydają się urywane, szarpane. Z
niezwykłą mocą oddają atmosferę niepewności, zagrożenia, ciągłych zmian, czegoś
złego czającego na ulicy, placu, tuż za progiem domu, czasu, gdy pukanie do
drzwi, okiennic może zmienić życie w śmierć, sąsiada w mordercę, gwałciciela,
bądź zwiastować dramat zaszczutego uciekiniera, jeszcze wczoraj spacerującego w
kurzu drogi, lub ustanawiającego prawa z ramienia przybyłej właśnie nowej
władzy z flagami o jednym kolorze a tylko zmieniającym się emblematem: „Ktoś
wali do drzwi. Serce mi wali ze strachu. Otwieram. Menachem z walizką” [3],
„Chwycił mnie za głowę i pociągnął na łóżko. Rysiek zerwał mi bluzkę i
spódnicę. Nie miałam nic pod spodem. Byłam w domu. Szarpałam się. Próbowałam
kopać. Ale ktoś trzymał mnie za nogi[4]. Ile razy przez miasteczko
przemaszerowały wojskowe buty pod swastyką czy sierpem i młotem, tyle nadziei
bądź grozy przeżywało dziesięć osób dramatu, to chowając się za opłotkami:
„Byłem schowany w porzeczkach u Pecynowiczów, przed których posesją bili Jakuba
Kaca. Widziałem przez sztachety, jak go kopali i jak naraz przestali” [5], to krzewiąc
komunistyczną ideę, zamieniając Dom Katolicki na kino: „Jak powiedział
towarzysz Kac, tu, w byłym Domu Katolickim, będzie kino »Aurora« i jako jego
kierownik obiecuję, towarzysze, że nudzić się nie będziecie. Już jutro
zapraszam na dzieło, które wstrząsnęło światową kinematografią: »Październik«
Eisensteina” [6], w końcu służąc: „Byłem już wtedy szucmenem” [7] i poddając
się poleceniom hitlerowskiej władzy dać ponieść ku pogromowi: „Pan
Amtskomendant i pan burmistrz w trosce o wasze bezpieczeństwo kazali was
zamknąć w stodole” [8], „Drzwi zaparliśmy kołkami i podłożyliśmy kamienie. Głazy właściwie (…).
Naftę lał Wasilewski (…). Wszyscy się odsunęli i zapaliliśmy stodołę z czterech
stron!” [9], „Jak się wszystko uspokoiło, zakopaliśmy Żydów koło stodoły, co
było bardzo nieprzyjemną robotą” [10].
Donosy, pobicia,
tortury niosą się krótkimi zdaniami wypowiadanymi przez żywych i umarłych.
Koniec wojny symbolicznie przypieczętowany jest listem, posłańcem śmierci,
który odczytuje rabin Abram: „Więc nie ma już naszego Jakuba Kaca pomiędzy
żywemi? I Dory? I naszego kolegi Ryśka?”[11]. Abram od czasu emigracji
pretenduje do roli sprawiedliwego, lecz naiwnego, bo żyjącego poza czasem
miasteczka, ducha klasy z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych.
Materializuje się wszakże, gdy zamiast korespondencji pisanej staje przed nim
jedna z koleżanek z klasy i opowiada o pogromie. Jest to swojego rodzaju cezura
w fabule „Naszej klasy”. Wydawać by się mogło, że zaczyna się współczesność.
Inna rzeczywistość z kompletnie różnymi wartościami. Och,nie! Słobodzianek nie
daje szansy czytelnikom, żeby uspokoić nastroje. Do końca zostają trzy lekcje,
dwadzieścia stron. Następuje czas rozliczeń. Wściekłość, brutalność, siłę
zastępują ciężkie, oślizłe moralnie, wilgotne od zapachu krwi, gwałtu,
wytarzane razem z roztrzaskanym mózgiem w kurzu ulicy, cuchnące spalenizną
rozmowy, choćby były prowadzone jedynie w środku człowieczej duszy. Słobodzianek,
porzucając na chwilę okrutny realizm, pozwala czytelnikowi na wyobrażenie, że
pośród tego straszliwego chaosu staje przybyły zza oceanu siwobrody niczym
starotestamentowy prorok rabin Abram. Sprawiedliwa jego ręka jest okrutna.
Dosięga nią kolejne pokolenie naszej klasy: „24 czerwca w południe? Boże! Równo
trzydzieści lat po tym, jak Zygmunt, Heniek i Rysiek zamordowali Jakuba Kaca na
Rynku” [12] i doświadcza ostatnich żyjących, bez względu na to, czy walczą w
wojnie Jom Kippur, czy są ubrani w ornaty, czy jako Sprawiedliwi Wśród Narodów
Świata oglądają telewizję w domu spokojnej starości, czy mają wspaniałą
partyjno-szpitalną opiekę… Łączy ich jedno: wypowiadane słowa, zdania i myśli
są równie głupie, okrutne, niesprawiedliwe, fałszywe, jak te, które stały za
ich czynami w czasie, gdy opierali się o NKWD, Amtskomendanta, UB, biskupa…
___
[1] Tadeusz Słobodzianek, „Nasza klasa:
Historia w XIV lekcjach”, „Słowo/obraz terytoria”, 2009, str. 46
[2] „Siedem dni” („Entebbe”), reżyseria José
Padilha, 2018
[3] Tadeusz Słobodzianek, „Nasza klasa: Historia w XIV
lekcjach”, „Słowo/obraz terytoria”, 2009, str. 32
[4] Tamże, str. 39
[5] Tamże, str. Str. 34
[6] Tamże, str. 23
[7] Tamże, str. 63
[8] Tamże, str. 46
[9] Tamże, str. 46-47
[10] Tamże, str. 49
[11] Tamże, str. 71
[12] Tamże, str. 84
Komentarze
Prześlij komentarz