Elizabeth Gaskell, „Niesamowite historie”, przeł. Ewa Horodyska, C&T, 2014
W pięciu opowiadaniach,
z których dwa nazywane zostały w tytułach opowieściami („Opowieść starej
piastunki” i „Opowieść dziedzica”), Elizabeth Gaskell oddaje głos narratorowi
albo uczestniczącemu w opisywanych wydarzeniach, albo znającemu historię z relacji
bliskich osób, bądź w końcu komuś, kto wspomina dawne dzieje, już obrosłe
tajemnicą, prawie równe legendzie, osnute mrokiem upływających lat, rodzinnych
niedopowiedzeń.
Stara niania zaczęła
służbę jeszcze „u ładnej młodej damy, która rumieni się tak mocno jak ja” [1],
będącej babcią małych słuchaczy. Piastunka widzi, że historia wnuczki lorda nie
budzi zainteresowania, przechodzi więc do opowieści o ich matce, wówczas ledwie
kilkuletniej Rosamond, oczku w głowie opiekunki. Opowiadanie po
króciutkim, raczej zdawkowym wstępie zaczyna się od osierocenia bohaterki i
wyjazdu na północny wschód Anglii, gdzieś blisko brzegów Morza Północnego i
granicy ze Szkocją. Zapewne w dziewiętnastym wieku, gdy było pisane i
opublikowane, owe krajobrazy i bliskość niepogodzonych z dominacją Anglików
kalwinów wzbudzały dreszcz emocji, niepokoju, powodowały nastrój zagrożenia.
Czy tak czuje się dzisiejszy czytelnik? Czy po prostu przechodzi nad tym do
porządku akcji i rysu bohaterów? W zasadzie Gaskell tego napięcia wynikającego
ze scenerii nie podsyca. Zamyka obie bohaterki, piastunkę i Rosamond w murach
dworu Furnivallów, w otoczeniu milczącej służby i zastygłych w latach
przeszłości dalekich krewnych. Mieszkańcy wydają się woskowymi figurami. Aż
strach spowodować, żeby się odezwali, poruszyli. Każdy ich ruch wzbić może
tumany kurzu z warstw nałożonych na nich tkanin. Każda kryje w sobie dziesiątki
przeżytych lat, ukrytych tragedii, zasklepionych w wypłowiałych ubraniach
tajemnic rodzinnych.
Jak to zwykle bywa,
najsroższe reguły łamane są przez nieodpowiedzialność i ciekawość nowo
przybyłych mieszkańców, zwłaszcza, gdy atrybutem swoistego rokoszu w zimnym i
ponurym gmaszysku jest młodość. Działa jak kula śnieżna porywająca wszystko, co
do tej pory wydawało się nieporuszone. Postacie wydające się dotychczas
przedmiotami nagle zaczynają się poruszać. Niepokojące szelesty stają się coraz
częstsze. Ruch cząsteczek kurzu wyzwala emocje, budzi pamięć. Do głosu
zaczynają dochodzić sfery dotychczas ukryte, pomijane. Te, których nie dotykały
słowa, myśli i sny. Rozgardiasz i wścibstwo budzi duchy i demony uczynków z
przeszłości, które miały zostać zapomniane na wieki spoczywając w rodowych
grobowcach. Elizabeth Gaskell wyzwala, orzeźwia, przebacza, oddając hołd
młodości.
W „Opowieści dziedzica”
i „Szarej damie” spotykamy bardzo podobny schemat, zapewne zbudowany na strachu
przed niefortunnym wydaniem młodych panien za mąż, niepokojach przed
opuszczeniem bezpiecznego rodzinnego domu, a być może i przestrodze przed
zbytnim poddaniu się głosowi gorącego serca. Fascynujący może się w nich
wydawać aspekt kryminalno-przygodowy obu opowiadań. Pierwsze jest krótsze i
dzieje się w dość zamkniętej przestrzeni. „Szara dama” zaś to epicka opowieść,
której bohaterowie przemierzają Francję i Niemcy. „Opowieść dziedzica” jest
przede wszystkim doskonałym odwzorowaniem obaw wiejskiej społeczności przed
obcymi, którzy próbują zaskarbić sobie przychylność dotychczasowych
mieszkańców, zasiedziałych od pokoleń w jednym miejscu. Ktoś nieznany, przez
nikogo nie anonsowany, bez referencji towarzyskich z pewnością stanowi
zagrożenie: „Niech licho porwie sir Harry’ego! Dla niego ważne jest tylko to,
czy mężczyzna dobrze się prezentuje w siodle. Kim właściwie jest ten… człowiek?
Skąd pochodzi? Czy ma jakiś majątek? Kim są jego krewni?” [2]. Ufanie mu jest
błędem, spowoduje z pewnością kłopoty. Dopuszczenie bogatego dżentelmena do
towarzystwa, oddanie mu w krótkim czasie dość ważnej roli w społeczności to
według Gaskell zapowiedź nieszczęścia. Niestety nie da się go uniknąć, bo
mieszkańcy zostali uwiedzeni przez przybysza: „Stary ojciec chodził z nią
wszędzie, z wyjątkiem celi jej męża i nieustannie rozdzierał jej serce, obwiniając siebie za nakłanianie
jej do małżeństwa z mężczyzną, o którym wiedział tak niewiele” [3]. Jednak
przypadek bądź słabość rzucają cień nieufności i wzbudzają potrzebę społecznego
śledztwa.
Zanim o bohaterce
„Szarej damy” będziemy mogli powiedzieć to, co o Kate Hearn z „Opowieści
dziedzica”, będziemy musieli przejść wiele momentów wzbudzających trwogę,
odmłyna pod Heidelbergiem przez okolice Lyonu, by wrócić niedaleko początku
opowieści, czyli do Frankfurtu. Oczywiście, gdybyśmy byli łagodnymi, ciekawymi
pensjonarkami. Ale nawet czytelnik z dwudziestego pierwszego wieku uroni choć
jedną łezkę, poczuje ból z lewej strony, gdzieś w okolicach serca, jakiś smutek
rozlewający się po myślach. Autorka ma tendencję do czynienia wstępów. W
„Szarej damie” jest on na tyle długi, że sugeruje wręcz powieść szkatułkową.
Niestety brak jest opowieści ramowej, więc wrażenia dwóch młodych dam z
odkrytej historii pozostają dla czytelnika nieznane. Przyjaciółki są tak bardzo
zafascynowane pewnym portretem, że zdobywają rodzinny manuskrypt. Czytają go,
tłumaczą na francuski. Odkrywają przed nami list matki do córki. Cóż, ostrzegający
przed małżeństwem. Historia jest straszliwa. Dominacja męża. Zamknięcie w
wyznaczonych pokojach zamczyska. Okrutna noc. Ucieczka. Zagrożenie. Tułaczka
przez Francję i Niemcy. Życie w ciągłym strachu. Ukrywanie. Zniszczona młodość.
Dziewiętnastowieczna powieść ma na szczęście tę piękną cechę, że nieszczęśliwy
bohater znajduje, po ogromie okropnych doświadczeń, ukojenie przy kimś, kto z
mniej lub bardziej osobistych pobudek zaopiekuje się pokrzywdzonym.
Bohaterka „Ubogiej
klaryski” nie miała tyle szczęście, choć ukojenie znalazła… Wydaje mi się, że w
pewnym sensie bardzo uduchowione, religijne dziewiętnastowieczne czytelniczki
mogły się czuć usatysfakcjonowane zakończeniem długiego opowiadania, którego
akcja dzieje się i w Anglii, i na kontynencie. Rzecz opowiedziana jest przez
starszego już prawnika, który tak wspomina: „Przypuszczam, że większość
starszych ludzi, takich jak ja, spogląda wstecz na swoją życiową drogę raczej z
pewnym sentymentem powiązanym z miłym wspomnieniem niż dla prześledzenia wydarzeń
– choć mogą one okazać się znacznie ciekawsze dla większości – pojawiających
się raptownie przed ich oczami” [4]. Otóż właśnie! Nie wszyscy z nas są
starszymi ludźmi, lecz na opowieści sprzed około dwustu lat patrzymy przecież z
osobliwym rozrzewnieniem. Wyzierająca z nich pewna naiwność fabuły,
przedstawienia postaci, inaczej rządzi naszymi sercami, duszami, umysłami niż
powieści współczesne. „Uboga klaryska” jest dość rozbudowana i oczywiście mimo
tego, że daleko jej do wielkich duchem, artyzmem i objętością powieści o
Nicklebym, Copperfieldzie, maleńkiej Dorrit, Oliwierze Twiście, straszliwie
smutnej historii rodzinnej Apanaczki i Old Surehanda, czy w końcu
monumentalnego „Spadkobiercy z Kalkuty”, wciąga nas nieprzytomnie. Wiele ta
opowieść ma zalet. Jedną z nich jest prowadzenie narratora. We wstępie jest
oddającym się wspomnieniom starszym panem, potem wszystkowiedzącym opowiadaczem
historii bohaterów, następnie powiada: „Przechodzę teraz do czasu, w którym sam
zetknąłem się z osobami, które opisuję. Abyście zrozumieli, w jaki sposób
zaznajomiłem się z nimi, muszę napisać co nieco o sobie” [5]. Owo pisanie o
sobie kończy się tym, że narrator staje się jednym z bohaterów, odgrywającym
bardzo niepoślednią rolę, bo dla własnego (ale rzecz jasna nie tylko) dobra musi stawić czoła klątwie rzuconej
przez oszalałą z tęsknoty i miłości kobietę. Urok niszczy nadzieję, zapowiada
do śmierci życie przeklęte. Walka przeciwko niemu przenosi się z
siedemnastowiecznej rewolucyjnej Anglii do ogarniętej wojną Antwerpii…
Ród Griffithsów to
walijska rodzina, w której w dziewiątym pokoleniu ma spełnić się klątwa o jej
wygaśnięciu. Rodzą się synowie. Gaskell powoli i spokojnie opowiada o
narodzinach dziadka i jego brata. Potem następuje długa historia ojca i syna,
ich relacji. Zapewne chodzi o wskazanie przyczyn późniejszych zachowań syna,
rozdarcia duchowego, samotności, niepewności i w końcu szukania czegoś w
rodzaju spełnienia emocjonalnego. Gdy rodzi mu się męski potomek, autorka
przypomina, że „klątwa działała. Spełnienie przepowiedni było już bliskie!”
[6]. Oczywiście wiemy, że w opowieści nastąpi tragedia. Przypuszczamy także,
który z ojców stanie się ofiarą. Jednak nie może być ukarany ktoś, kto staje
bezradny, bezwolny, samotny w obliczu piętna sprzed kilkuset lat. Ta świadomość
wynikająca z doskonale poprowadzonej fabuły zmusza czytelnika do szeregu
rozważań iście mitologicznych i tragicznych. Gaskell każe nam przypomnieć sobie
Sofoklesa, Szekspira, Dostojewskiego…. Ale nie daje złudzeń, że nastąpi boska
interwencja, bo tej w „Niesamowitych historiach” szukać próżno.
Bohater-ojcobójca jest opuszczony przez świat bogów i ludzi, tracąc prawie w
jednej chwili więcej niż zapowiadała klątwa. Cóż mu pozostaje? Kto jest na tyle
silny, żeby młodemu człowiekowi podarować świat gdzieś poza przeklętą siedzibą
Griffithsów – już opuszczonym domem w Bowden?
Elizabeth
Gaskell opowiada historie, w których duchy zastępowane są przez widziadła
naszych nieszczęść, emocji, złych przeczuć. Dużo znajdziemy tu odniesień do
czasów o sto i więcej lat poprzedzających życie autorki. Być może jest to
związane z dziewiętnastowiecznymi oczekiwaniami i potrzebami wynikającymi
z politycznych, społecznych, tudzież
duchowych i umysłowych trendów epoki.
___
[1]
Elizabeth Gaskell, „Opowieść starej piastunki” w: „Niesamowite historie”,
przeł. Ewa Horodyska, C&T, 2014, str. 5.
[2]
Elizabeth Gaskell, „Opowieść dziedzica” w: „Niesamowite historie”, przeł. Ewa
Horodyska, C&T, 2014, str. 35.
[3]
Tamże, str. 46.
[4]
Elizabeth Gaskell, „Uboga klaryska” w: „Niesamowite historie”, przeł. Ewa
Horodyska, C&T, 2014, str. 47.
[5] Tamże, str. 60
[6] [1] Elizabeth Gaskell, „Klątwa rodu Griffithsów” w: „Niesamowite historie”, przeł. Ewa Horodyska, C&T, 2014, str. 126.
Komentarze
Prześlij komentarz