Joseph Sheridan Le Fanu, „Osobliwe zdarzenia”, przeł. Ewa Horodyska, C&T, 2017
Josepha Sheridana Le
Fanu wydawano w Polsce od dawna. W antykwariatach i internecie można w zasadzie
bez problemu wyszukać stare egzemplarze z Wydawnictwa Literackiego „Stryja
Silasa”, „Domu przy cmentarzu” i oczywiście znakomitej, fenomenalnej, acz mrożącej
krew w żyłach „Carmilli”. I to właśnie od niej, kilkadziesiąt lat temu, zaczęła
się moja podszyta lękiem miłość do prozy Le Fanu. Po pewnym przestoju w
wydawaniu irlandzkiego pisarza ostatnimi laty pojawiło się kilka jego książek,
choćby tom nowel „W ciemnym zwierciadle” i niewielkie zbiory z wydawnictwa
C&T, w tym właśnie „Osobliwe zdarzenia”.
Zawiera on siedem opowiadań, każde nie przekracza trzydziestu kilku
stron. W większości z nich znajduję to, co tak cenię w dziewiętnastowiecznej
prozie, mianowicie narratora w pierwszej osobie, podkreślającego dla
uwiarygodnienia swojej opowieści, że zna ją od kogoś bliskiego lub stał się
posiadaczem wersji pisanej. Czasami owa rzetelność jest powtórzona, gdy w
cytowanym rękopisie pojawia się inny opowiadacz, także w pierwszoosobowej
narracji, zaczynający historię od udowodnienia jej prawdziwości: „(…) dopóki
nie zostałem wyznaczony w jego testamencie jako zapisobiorca reszty masy
spadkowej, dzięki czemu wszedłem w posiadanie wszystkich rękopisów”[1]; „Ano,
dziwna to historia, ale całkiem prawdziwa i powiem wam szczerze: nie
znajdziecie w siedmiu parafiach chłopaka, co by ją opowiedział lepiej i
składniej niż ja, boć przecie przydarzyła się mojemu własnemu ojcu i wiele razy
ją słyszałem z jego ust, a jestem z tego dumny, jako że słowo mego ojca ważyło
tyle samo co przysięga dziedzica”[2]; „Niniejszy dokument został spisany
kobiecą ręką i bez wątpienia przekazała go memu nieodżałowanej pamięci
przyjacielowi pewna dama, której wczesne dzieje tekst ten przedstawia”[3]; „Muszę
udzielić ci pełnomocnictwa i wyjawić szczerze, na jakich podstawach opiera się
wiarygodność dziwnej historii, którą zamierzam tu opowiedzieć”[4]; „W
niniejszej opowieści postarałem się przytoczyć jak najwierniej relację bliskiej
przyjaciółki, od której to usłyszałem (…). Poznałem damę, od której usłyszałem
tę opowieść”[5]; „Być może niektórzy spośród moich czytelników, podobnie jak ja
sam, usłyszeli już tę historię z ust Rogera Turnbulla”[6]; „Redaktor «Magazynu
Uniwersyteckiego» przedkłada przytaczane tu niezwykłe sprawozdanie, z którego
każdym szczegółem zapoznał się przed laty, na tej podstawie, iż dostarcza ono
najprawdziwszych i obszernych relacji dotyczących cyklu niezwykłych zjawisk
(…). Nie naruszono w żaden sposób toku opowieści, którą jej autor, tak jak ją
dokładnie przedstawiono, potwierdzi w razie potrzeby, zeznając pod
przysięgą”[7]. Dla współczesnego czytelnika nie mają takie zabiegi specjalnego
znaczenia, poza - rzecz jasna - wyjątkowym urokiem słowa wychodzącego spod
zgrabnego pióra, co wprowadza w ten niezwykły nastrój literacki sprzed dwóch
stuleci i sprawia wrażenie, że autor opowieści przemawia tylko i wyłącznie do
tego, a nie innego czytelnika. Oczami wyobraźni widzi czytelnik opartego o
wysokie krzesło, trzymającego w jednej ręce tlącą się fajkę, drugą zaś
gestykulującego jegomościa w brązowym, nieco już wytartym fraku i obcisłych
pantalonach. Szyję owija jasnobeżowy, jedwabny krawat, zapewne darowany mu
przez jakąś majętną wielbicielkę opowiadanych przez niego historii. Im opowieść
staje się bardziej wyrazista, szczegóły niepokojące, gwar obok ucicha. Dzisiaj
nazwalibyśmy to zaczytaniem.
W nowelach Le Fanu
można się zapaść, utonąć, dać się ponieść fabule, znaleźć na kilka godzin w
innym świecie. Dlatego nie sposób tego zbioru, nie mającego nawet dwustu stron,
nie przeczytać jednym tchem. A
słuchacze jemu współcześni? Ach, te
lekko uchylone usta, sugerujące zainteresowanie z nutką bojaźni! Odrobinę
uniesione w zdziwieniu brwi. Zaczerwienione policzki. Drżąca bródka, gdy któraś
z pań płacze nad krzywdą bohaterki. Panowie czasami kręcą z niedowierzaniem
głowami. Nerwowo zapalają cygara. Wściekłość na niesprawiedliwość lub
okrucieństwo wydarzeń uwydatnia żyłki na skroniach, widać nad apaszkami
pulsujące nerwy. Opowieści prawie ich dotyczą, nazwy miejscowości są im znane,
być może i nazwiska postaci uczestniczących w opisywanych zdarzeniach też obiły
im się o uszy. Wszak większość historii dzieje się w Irlandii, w hrabstwach
Kildare i Tipperary („Duch i nastawiacz kości”), hrabstwach Galway i Cork
(„Tajemnicza historia irlandzkiej hrabiny”), hrabstwie Tyrone i Ashtown pod
Dublinem („Rozdział z dziejów pewnej rodziny z hrabstwa Tyrone”), ale także w
miejscowościach historycznej Nortumbrii na pograniczu Anglii i Szkocji („Laura
Srebrny Dzwoneczek”), jak miasteczko Golden Friars („Martwy zakrystianin”),
oraz w Holandii.
Opowiadania ze zbioru
„Osobliwe zdarzenia” ze względu na przedmiot grozy dałoby się podzielić na
upiorne, kryminalne, diabelskie i baśniowe. W czterech z nich pojawia się bardzo
wdzięczny obiekt dla wywołania emocjonalnych uniesień, zwłaszcza skłonnych ku
temu czytelniczek współczesnych pisarzowi. Zatem kolejnym podziałem może być
ten, w którym albo fabuła zawiązana jest wokół niewinnej,
bezbronnej, delikatnej, młodej dziewczyny, zdanej na nieodwołalne decyzje
swoich opiekunów - zwykle mężczyzn - i nie mogącej zerwać moralnych i etycznych
kajdan epok georgiańskiej i wiktoriańskiej ( „Miałam osiemnaście lat, gdy mój
ojciec – którego zdrowie stopniowo się pogarszało – zmarł, pozostawiając mnie i
pogrążoną w smutku, a przez jego wcześniejsze oddalenie od świata mającą
niewielu znajomych i właściwie żadnych przyjaciół”[8]; „Rose Velderkaust była
bardzo młoda: w czasie, o którym mowa, nie ukończyła jeszcze siedemnastu lat i
– jeśli wierzyć tradycji – posiadała wszelkie cechy łagodnej ślicznotki,
jasnowłosej flamandzkiej panienki”[9]; „Gdy skończyłam szesnaście lat, matka
rozwinęła swoje plany; na jej polecenie przeprowadziłyśmy się do Dublina, by
spędzić tam zimę i by nie tracić czasu, jeżeli trafi mi się sposobność
korzystnego zamążpójścia”[10]; „Pamiętaj, drogi przyjacielu, że byłam bardzo
młoda i całkowicie poddana kontroli rodziców”[11]), albo obywa się bez takiej bohaterki. Pierwszy podział przywołuje
na myśl twórczość Charlesa Dickensa, w której znajdujemy mnóstwo podobnych
historii łączących ze sobą upiorność, kryminał i baśń. Zaś drugi to absolutna
domena krótkich historii spod pióra Elizabeth Gaskell.
Atmosfera grozy
budowana jest u Le Fanu bardziej przez spotkanie z postaciami z zaświatów, ich
żądaniami i groźbami, które zwiastują nieszczęście, towarzyszącymi ich pojawieniu się sugestywnie opisanymi
odgłosami, czy też przejmującym, prawie nie do wyobrażenia dramatem
nieszczęsnych panien, niż scenografii, w której mają miejsce wydarzenia.
Oczywiście bywają wyjątki, lecz Le Fanu głównie opisuje krajobrazy oczętami
młodych dam zmierzających, na razie w dobrym samopoczuciu, ku tragedii: „Po
przebyciu mili dotarliśmy na szczyt dość stromego wzniesienia, jednego z wielu,
które przydawały okolicy malowniczości”[12]; „Było to niezwykle piękne i
malownicze miejsce. Na d rozległym jeziorem, ciągnącym się ku zachodowi i
ślącym od szerokiej, gładkiej tafli barwny blask zachodzącego słońca, wyrastały
strome wzgórza, okryte grubą opończą gęstej murawy”[13]. Nie sposób odmówić
pisarzowi, że jest wielkim wielbicielem Irlandii. Pozwala sobie na wielokrotnie
złożone zdania, które stanowią całe akapity. Nie ucieka od środków poetyckich,
ozdobników, słownych uniesień, które - pamiętamy przecież! - wypowiadane są
przez niewinne dziewczęta.
Czasami i upiorne
opowieści bywają zabawne, są w pewnym stopniu igraniem z czytelnikiem, straszą
i rozweselają. W ten sposób otwiera zbiór opowiadanie „Duch i nastawiacz kości”
i już na początku czytamy: „szanowany i zamożny farmer z granic hrabstwa
Tipperary w dowód wdzięczności i ku uczczeniu nagniotków zmarłego przyjaciela,
zamknął w trumnie dwie pary półbutów, lżejsze i cięższe, jedne na suchą, drugie
na słotną pogodę, usiłując w ten sposób złagodzić nieuniknione wyprawy po wodę
dla spragnionych dusz w czyśćcu”[14]. Nie o tym jegomościu to jednak historia,
choć humor Le Fanu dopisuje i dalej. Wprawdzie huczy wicher, jęczą i trzeszczą
konary drze, coś świszczy, dmucha, ryczy, a po zamku ponoć przechadza się duch
dziadka obecnego dziedzica, to nastrój upiorny traktuje czytelnik z
przymrużeniem oka. Pojawia się dziarski staruch, sięga po butelkę whisky i
rozpoczynają się przekomarzania gościa z zaświatów z ojcem narratora, który
budzi się z nogą od fotela w dłoniach i aż do śmierci nie opuszcza już żadnej
mszy świętej ani spowiedzi.
„W tajemniczej historii
irlandzkiej hrabiny” znajduje czytelnik jakby dwa opowiadania. Pierwszych osiem
stron myli bardzo, bo pojawiają się tam dwaj bohaterowie - z których jeden z
kolejnych stron opowieści znika - a wydarzenia, które są ich udziałem sugerują
dłuższą i intrygującą fabułę. Okazuje się jednak, że to prolog do właściwej
historii, której bohaterką i narratorką jest oczywiście bardzo młoda panna, zaś
wstęp służy do pozostawienia w czytelniku trwałego obrazu pewnego niesympatycznego jegomościa, będącego
dość bliskim krewnym owej damy. Autorowi się nie śpieszy. Czytelnik odbywa
podróż z panienką, która opisuje otoczenie, odpoczywa po podróży, poznaje
krewnych. Mija rok i akcja przyśpiesza. Lady Margaret już wie, do kogo może się
zbliżyć, kogo należy unikać, a kogo się bać. Niepokoje wynikające z tych
relacji wzmagają się szybko. Zamieniają się w potworny lęk. Może ufać tylko
jednej osobie. Śmiertelne zagrożenie doprowadza ją do rozpaczy, ale i do
podjęcia natychmiastowych decyzji.
Tajemniczy obraz,
którego tak naprawdę nie ma, dwaj holenderscy, barokowi mistrzowie malarstwa,
siostrzenica ucznia Rembrandta. Niecałych trzydzieści stron, których początkiem
jest fascynacja narratora obrazem kobiecej postaci spowitej w białą szatę,
trzymającej w dłoni lampę. Za nią, na drugim planie stoi mężczyzna trzymający
dłoń na rękojeści miecza. Czytelnik przerywa lekturę, żeby szukać w życiorysach
Godfrieda Schalckena i Gerarda Dou niezwykłych
zdarzeń, plotek o spotkaniu z szatanem, tajemnic, niewyjaśnionych zagadek.
Szukając portretów dam oświetlających swoją twarz przemierza sale Rijksmuseum i
budynki Royal Collection, gdzie w końcu musi się odnaleźć Rose Velderkaust. A
może jest tak pisze Le Fanu, że „nigdy nie natrafiono na żaden ślad Rose”[15]?
Może po kobiecej postaci owiniętej szatą z muślinu i jej tajemniczym zalotniku
ostała się tylko przeszywająca donośność rozpaczliwej grozy?
W kolejnej
opowieści pod tytułem „Rozdział z dziejów pewnej rodziny z hrabstwa
Tyrone” Le Fanu wraca do zabiegu z
prologiem. Po kilku stronach porzuca na zawsze jedną z postaci, rozwijając
prawie że odrębną historię. Obie części łączy jedynie główna bohaterka –
narratorka. Od wydarzeń z prologu mija kilka lat. Niewinna duszyczka wychodzi
za mąż. Najpierw z powozu roztaczają się przed panną irlandzkie widoki, chwilę
potem jest świadkiem okrzyku przerażenia, którym staruszka, będąca częścią
rodzinnego dziedzictwa, wita młodą małżonkę. To wydarzenie jest symbolicznym
przekroczeniem przez bohaterkę progu otaczającego ją zewsząd szaleństwa,
straszliwej tajemnicy, wręcz kryminalnej przeszłości domu, w którym
zamieszkała.
„Laura
Srebrny Dzwoneczek” to historia bardzo podobna do opowieści o niewinnych,
młodych panienkach wplątanych w kłopoty rodem z piekła, bądź takie, które są
wynikiem działań okrutnych ludzi wykorzystujących ich czystość, uczciwość,
zaufanie, prostoduszność i naiwność. Jednakże anturaż jest nieco inny, bo Le
Fanu poświęca dużo wysiłku, żeby wprowadzić baśniowy nastrój, łącząc w nim
krajobraz, budynki, postaci realne i nierzeczywiste. A zaczyna w sposób zaiste
właściwy legendom, klechdom, ludowym przekazom: „We wszystkich pięciu krainach
Nortumbrii trudno byłoby znaleźć równie posępne, brzydkie, a mimo to na swój
dziki sposób malownicze wrzosowisko, jak Dardale Moss. Rozpościera się ono na
północ, południe, wschód i zachód niczym wielkie falujące morze czarnego torfu
i wrzosów”[16]. Sam przydomek Laury ma w sobie coś, co czytelnikowi przywodzi
na myśl wróżki, skrzaty, elfy, gnomy i inne stworzenia zamieszkujące lasy,
pagórki i rzecz jasna bagna Wysp Brytyjskich. Powoduje, że wzbiera w nas
uczucie czułości, spotęgowane historią urodzin i dzieciństwa Laury. Z każdym
kolejnym zdaniem, akapitem, dialogiem autor dodaje kolejne szczegóły baśniowej
scenografii. Koło chaty z płaskich kamieni znajduje się poletko z roślinami, w
których lubują się czarownice. Uzdrowicielka zajmuje się czarną magią.
Spotkanie na drodze wzbudza w kimś dreszcz grozy. W pełnię księżyca w starym,
opuszczonym zamku słychać krzyki, śpiewy i śmiechy. Przepływający niedaleko
potok stanowi granicę złego. Czarny kot staje się natrętnym towarzyszem w
powrotnej drodze do domu. Czytelnikowi pozostaje tylko czekać na diabelskie
sztuczki.
Nie zawsze
Szatan czyha jedynie na niewinność. Czasami upomina się o swoje w całkiem nie
wzbudzającym grozy miejscu. Jednak gospoda „Pod Jerzym i Smokiem” z opowiadania
„Martwy zakrystianin” to nie kościół, skąd „słowo daję, ciekaw jestem, czemu
diabeł nie zabrał w nocy jego trupa”[17] i gdy „na podwórzu gospody powoli
zaległa cisza (…). Dochodziła już ósma i stajenny (…) właśnie wypalił
fajkę”[18], pojawia się jeździec ubrany w strój z końca ubiegłego stulecia, zaś
„jego rumak był potężny i czarny”[19]. Właściciel, pracownicy i goście są
świadkami dziwnego zachowania przybysza. A wszystko to ponoć za sprawą
kościelnego dzwonu.
„Prawdziwa
opowieść o nawiedzonym domu” przypomina niektóre nowelki o duchach Charlesa
Dickensa. Pojawiają się w nich postaci, przedmioty, odgłosy z zaświatów, lecz
przez swój reporterski, sprawozdawczy styl nie wzbudzają trwogi. Przypominają
raczej wyjątki z pitawali, w których niewyjaśnione i niezrozumiałe wydarzenia
nie muszą wcale potwierdzać wiary w duchy i świat pozagrobowy. Takie jest właśnie
ostatnie opowiadanie ze zbioru „Osobliwe zdarzenia”. Prawie całą stronę zajmuje
w nim wyjaśnienie redaktora „Magazynu Uniwersyteckiego”, że dalej zacytowana
relacja jest prawdziwa, rzetelna i potwierdzona w zeznaniach przez osoby
jeszcze żyjące. Czytelnik zatem odbiera opowieść pewnego mężczyzny o
niezadowalającym stanie zdrowia, przebywającego z żoną, trojgiem dzieci i
służbą w domu, który „nie pochodzi z najnowszych czasów (…). (…) trudno sobie
wyobrazić miejsce bardziej odludne i lepiej nadające się do popełnienia
tajemnej zbrodni”[20], jako pewną, odpowiedzialną i wiarygodną. Raczej, pod
wpływem narratora, jesteśmy skłonni pomyśleć o rozmaitych omamach i
przywidzeniach lub obawach przed włamaniem, ale nie bylibyśmy miłośnikami
literatury grozy, gdybyśmy mimowolnie nie odczuli ledwie dostrzeganego dreszczu
niepokoju….
___
[1]
Joseph Sheridan Le Fanu, „Duch i nastawiacz kości” w: „Osobliwe zdarzenia”,
przeł. Ewa Horodyska, C&T, 2017, s. 5
[2]
Tamże, s. 7
[3] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Tajemnicza
historia irlandzkiej hrabiny”, op.cit., s. 14
[4] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Osobliwe
zdarzenie z życia malarza Schalkena”, op.cit., s. 51
[5] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Rozdział z
dziejów pewnej rodziny z hrabstwa Tyrone”, op.cit., s. 78
[6] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Martwy
zakrystianin”, op.cit., s. 155
[7] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Prawdziwa
opowieść o nawiedzonym domu”, op.cit., s. 156-157
[8] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Tajemnicza
historia irlandzkiej hrabiny”, op.cit., s. 22
[9] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Osobliwe
zdarzenie z życia malarza Schalkena”, op.cit., s. 54
[10] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Rozdział z
dziejów pewnej rodziny z hrabstwa Tyrone”, op.cit., s. 83
[11] Tamże, s. 88
[12] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Tajemnicza
historia irlandzkiej hrabiny”, op.cit., s. 23
[13] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Rozdział z
dziejów pewnej rodziny z hrabstwa Tyrone”, op.cit., s. 89
[14] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Duch i
nastawiacz kości”, op.cit., s.6
[15] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Osobliwe
zdarzenie z życia malarza Schalkena”, op.cit., s. 74
[16]
Joseph Sheridan Le Fanu, „Laura
Srebrny Dzwoneczek”, op.cit., s. 119
[17] Joseph Sheridan Le Fanu, „Martwy zakrystianin”, op.cit., s. 143
[18]
Tamże, s. 144
[19] Tamże, s. 145
[20] Joseph
Sheridan Le Fanu, „Prawdziwa
opowieść o nawiedzonym domu”, op.cit., s. 169
Komentarze
Prześlij komentarz