Roberto Bolaño, "Dzicy detektywi", przeł. Tomasz Pindel, Nina Pluta, Muza, 2010
Jest
pewien fragment w „Dzikich detektywach”, w którym Amadeo Salvatierra na bez
mała trzech stronach wymienia imiona oraz nazwiska prozaików i poetów,
znalezionych w Wykazie Członków Awangardy, czasami przerywając odczytywanie
katalogu charakterystycznymi dla zamroczenia alkoholem dygresjami. Stary pisarz
zaczyna wywód w sposób następujący: „Miałem swój jedyny egzemplarz «Caborki»
pod pachą, a w lewej ręce «Actual Nº1», w prawej zaś szklaneczkę z mezcalem
Samobójcy i popijając czytałem im kawałki z tego dalekiego roku 1921, i
komentowaliśmy je sobie, akapity i mezcal, ależ piękny sposób czytania i picia,
powoli i wśród przyjaciół (zawsze się przyjaźniłem z młodymi), i kiedy już
niewiele zostało, nalałem ostatnią kolebeczkę Samobójców, pożegnałem się w myślach
ze swoim starym eliksirem i odczytałem końcową partię «Actuala», czyli Wykaz
Członków Awangardy, który w swoim czasie (i potem też, a jakże, potem też) tak
bardzo zaskoczył swoich i obcych, twórców i badaczy tematu. Wykaz zaczynał się
od nazwisk Rafaela Cansinosa-Assensa i Ramóna Gómeza de la Serna. Dziwne, nie?”
[1]. Żeby jednak zrozumieć sens tej wypowiedzi należy cofnąć się do pierwszego
podrozdziału drugiego rozdziału powieści, który wbrew wszelkim zasadom może być
początkiem opowieści. Salvatierra odwiedzają
dwaj młodzi ludzie. Włosy do ramion, obładowani książkami. Jeden z nich to
Chilijczyk. Zapytali o Cesáreę
Tinajero.
Obie sceny mają miejsce w styczniu roku 1976. Wydaje
się nieco zaskakujące, że rozpoczęcia powieści można się doszukiwać dopiero w
drugim rozdziale, który jednak zdaje się być sugestywny, ważny i co nieco
wyjaśniający w sensie fabuły „Dzikich detektywów”. Jednak to jeszcze nic, bo
przecież sens i konstrukcję opowieści znajdujemy wiele stron dalej, w
odczytywanej przez pijaka liście twórców awangardowych z lat dwudziestych. Na
ile można być ignorantem, bądź zniecierpliwionym tudzież znudzonym prozą Bolaño, żeby obojętnie i szybko przebiec oczami po
nazwiskach wymienionych przez Salvatierrę? Oczywiście złość na autora jest zrozumiała.
Wszak pozwalania sobie na trzystronicowe bełkotliwe wynurzenia jednej z postaci
powieści nie tłumaczy nawet jej ponadsześćsetstronicowa objętość. A zatem po co
chilijskiemu pisarzowi zdenerwowanie lub znużenie i zniechęcenie czytelnika? Może
to podstęp? Albo żart? Jakaś forma odwołania do mistrzów literatury
południowoamerykańskiej, Marqueza i Cortazara? Realizm magiczny? Bolaño
podkreśla bardzo często, ba, chyba opiera na tym fabułę, że rzecz dzieje się w
środowisku sztuki awangardowej, modernistycznej. Nęci i zabawia się surrealizmem,
dadaizmem, w końcu przecież wymienia z nazwy latynoską jego odmianę, czyli estrydentyzm.
Przecież dadaizm to absurd, zabawa, dziecięce gaworzenie „da-da”, co może
czytelnikowi skojarzyć się z bełkotliwymi wstawkami Salvatierry. Czytany
przezeń Wykaz wydaje się z jednej strony błazeństwem, figlem, szelmostwem,
które ma zaniepokoić czytelnika, zwieść na manowce, bo nic nie da szukanie
nazwisk awangardzistów w internecie, zaspokojenie ciekawości, że Salvatierra to
postać fikcyjna, a Cansinosa-Assensa
i de la Serna rzeczywiste. Podobnie rzecz się ma z jednym z dwojga (a może
trojga czy więcej?) głównych bohaterów. Arturo Belano jest, tak samo jak autor,
Chilijczykiem. Podróżuje, pracuje, szwenda się i pisze w różnych miejscach Europy
i Ameryki Południowej. Ich nazwiska różnią
się tylko jedną literą i zmiękczeniem „n”. Poza tym Belano jest
prawdopodobnie najbardziej synonimicznym alter ego pisarza Bolaño w literaturze.
Gdy czytelnik zrezygnuje w końcu z wpisywania imion i nazwisk do wyszukiwarki
internetowej, uzna niewątpliwie, że pisarz w tym miejscu powieści (Wykaz
Członków Awangardy) dał wyraz swojemu manifestowi uznania dla nurtów
artystyczno-literackich Ameryki Łacińskiej, które pojawiły się w latach dwudziestych
ubiegłego wieku i, według niego, odrodziły (czy raczej odwoływały się,
próbowały kopiować) w latach siedemdziesiątych wśród twórców urodzonych w
latach pięćdziesiątych. Być może Roberto Bolaño wcale nie uświęca, nie
uszlachetnia tego trendu, lecz kpi z niego, pokazuje jego miałkość, głupotę,
brak wyrazu artystycznego. Jeśli nawet, to czy nie kryje się za tym ubolewanie
i smutek nad straconym pokoleniem? Wiele fragmentów, scen, epizodów powieści
może o tym świadczyć. Śmierć młodziutkiej poetki. Nagroda literacka ufundowana
przez jej rodziców i samobójstwo jej ojca. Pobyt w szpitalu psychiatrycznym
jego przyjaciela, z kolei ojca dwóch poetek. Pokazując uwikłanie
bebechorealistów w narkotyki, bardzo swobodny seks, prostytucję, alkoholizm pisarz
obarcza ówczesne reżimy południowoamerykańskie. Meksyk, a właściwie Mexico
City, wydaje się pozornie dobrym do życia miejscem dla uciekinierów z innych
państw kontynentu. Lecz to tylko ułuda, bo jest jedynie poczekalnią,
przystankiem, punktem przesiadkowym także dla tutaj urodzonych, jak i tych,
którzy przybyli z prowincji, by studiować czy pracować. Większość postaci
„Dzikich detektywów” albo wraca do swoich wiosek i miasteczek na pustyni, albo
odnajduje się na dłuższą bądź krótszą chwilę w Izraelu, Paryżu, Barcelonie,
Austrii... W tle fabuły aż ciężko i duszno od polityczno-społecznych zarzutów stawianych
przez autora.
Jeżeli istnieje paralela między pierwszym (spotkanie
Salvatierry z Limą i Belano) a szóstym (trzy strony nazwisk artystów
awangardowych) podrozdziałem, to nie można nie odczuć także związku między
rysunkami zamieszczonymi w drugim i trzecim rozdziale. Znowu nieodparte wrażenie
kpiny z awangardy. Bądź z czytelnika. Podobnie jak z nazwiskami z Wykazu
Członków Awangardy, w przypadku rysunków możemy szukać w literaturze naukowej,
czym charakteryzował się latynoamerykański dadaizm i interpretować graficzne
zapisy poezji. Oczywiście z poczuciem własnej bezmyślności, braku wiedzy,
tudzież bycia ofiarą żartów Bolaño. „I zapytałem chłopaków, powiedziałem im:
chłopaki, co wyście zrozumieli z tego wiersza?, powiedziałem, chłopaki, ja od
czterdziestu lat na to patrzę i nigdy nic za cholerę nie zrozumiałem. Taka jest
prawda. Nie będę wam kłamać. I oni powiedzieli: to żart, Amadeo, ten wiersz to
żart, pod którym kryje się coś bardzo poważnego” [2]. Właśnie. Za figlami w
„Dzikich detektywach” stoi coś bardzo poważnego. Amadeo Salvatierra pyta, co to
oznacza? Peruwiańczyk i Chilijczyk odpowiadają, że muszą trochę pomyśleć. I my,
czytelnicy, pomyślmy. Na zmuszenie do wytężenia umysłu czytelnika autor pozwala
sobie jeszcze co najmniej raz. Szczególna zabawa ze słownikiem łacińsko-polskim
bądź z „Łaciną na co dzień” Czesława Jędraszki czeka niektórych odbiorców od
strony 434 do 455, gdy Xosé Lendoiro opowiadając swoją historię ze współpracy z
Arturem Belano używa po co najmniej kilku sentencji i wyrażeń łacińskich na
każdej stronie. Roberto Bolaño oczywiście nie ma zamiaru ich przełożyć, a
redaktor i tłumacze polskiego wydania potwierdzają zamiar autora. Wiersz jest
autorstwa Cesárei
Tinajero, meksykańskiej poetki-awangardzistki z lat dwudziestych. To jedyny jej
utwór, który się zachował, a być może pierwszy i ostatni napisany. Czyżby znowu
złośliwość autora, który całą artystyczną ideę bebechorealistów prawie trzech
dekad dwudziestego wieku opiera na mało zrozumiałym rysunku? W rozdziale
trzecim na kilku stronach kierowca i trójka pasażerów samochodu zmierzającego
ku pustyniom Sonory zabawia się rysunkowymi zagadkami: Meksykanin widziany z
góry, Meksykanin palący fajkę, Meksykanin na rowerku trójkołowym. Dwoje w tym
aucie to niegdysiejsi goście Salvatierry, których od rozmów z nim dzieli
jedynie kilka dni, czytelnika zaś kilkaset stron. Odbiorcy wydaje się, że
przeszedł z Bolaño całą drogę południowoamerykańskiego surrealizmu, a tymczasem
zamiast Ulisesa Limy i Arturo Belano, którzy odnaleźli sens wiersza z lat
dwudziestych autorstwa sekretarki meksykańskiego generała, znajduje Juana
Garcíę Madero, kontemplującego okna w domach kolejnych miejscowościach stanu
Sonora w poszukiwaniu graficznej poezji estrydentyzmu: „Co jest za oknem?
Gwiazda. (...) Co jest za oknem? Rozwieszone prześcieradło. (...) Co jest za
oknem?” [3].
Postać Juana Garcíi Madery to klamry dla przestrzeni,
którą wypełniają Ulises Lima i Arturo Belano. Rozdział pierwszy zatytułowany
„Meksykanie zagubieni w Meksyku (1975)” i trzeci o tytule „Pustynie Sonory
(1976)” są dziennikiem Madery z okresu od 2 listopada 1975 roku do 15 lutego
1976 roku. Drugi rozdział pod tytułem „Dzicy detektywi (1976-1996)” to
dwadzieścia sześć podrozdziałów, stanowiących wypowiedzi prawie przypadkowych
osób, występujących tylko w tej części powieści. Spojrzenie przez dość długą
chwilę na spis treści pozwoli zrozumieć, jaką zwariowaną przygodą są spotkania
z modernistyczną literaturą, nie tylko iberoamerykańską. Spisanie na kartce
imion i nazwisk postaci występujących w trzecim rozdziale według spisu treści i
zdobycie w ten sposób wiedzy, w których częściach świata fabuły dzieje się
najwięcej, daje ogromną satysfakcję odkrycia zamysłów autora, ale już po chwili
kładzie na tym cień taka oto wątpliwość: poszczególni narratorzy opowiadają
swoje historie w jednym oczywiście miejscu, ale przecież mówią o wydarzeniach,
które działy się w innych! Ach, ta zabawa, jakże to bliskie „Grze w klasy”
Cortazara lub „Życiu instrukcji obsługi” Georges’a Pereca! Literackie
szarady... A zatem opowieści o spotkaniach z Ulisesem Limą i Arturo Belano,
dwoma młodymi bebechorealistami rozpoczynają się na ulicy República de
Venezuela, obok Pałacu Inkwizycji, miasto Meksyk, w styczniu 1976 roku. Snuje
je Amadeo Salvatierra. Z kolei Joaquín Font opowiada z ulicy Colima w dzielnicy
Condesa, też w Mexico City w październiku tego samego roku i Kliniki Zdrowia
Psychicznego El Reposo, przy drodze na Desierto de los Leones, na
przedmieściach Meksyku od stycznia 1976 roku do sierpnia 1987. Historie
pozostałych znajdujemy na kampusie pewnego uniwersytetu na
północnoamerykańskich Środkowym Zachodzie, w Barcelonie, Paryżu, Londynie,
francuskim Port Vendres, Tel Awiwie, Wiedniu, San Diego w Kaliforni, Rzymie,
Calella de Mar i Malgrat w Katalonii, na Majorce. Nadzieje czytelnika,
wzbudzone na podstawie treści rozdziału „Meksykanie zagubieni w Meksyku (1975)”,
a chyba jeszcze bardziej pierwszej opowieści Salvatierry, i polegające na tym,
że dowie się on całej historii życia Limy i Belano, a przynajmniej wszystkich
szczegółów z lat 1976-1996, które z kolei odkryją tajemnice poezji awangardowej
lat dwudziestych, co rusz stają się złudne. Kilkadziesiąt osób snuje mniej lub
bardziej długie opowieści ze swojego życia. Relacje z czasami bardzo krótkich
spotkań Limy czy Belano zdają się tylko pretekstem dla wynurzeń o własnych
problemach, życiu w Mexico City i na obczyźnie, ważnych osobistych
wydarzeniach, kłopotach sercowych, ekonomicznych i artystycznych,
nieprawdopodobnych przygodach. Niektóre opowiadania pochodzą prawie sprzed
chwili, inne wygrzebywane są z mroków pamięci. Czasami mają nastrój legendy.
Innym razem opowieści awanturniczej. Zawsze przyprawione ogromną dawką
surrealizmu. Choć wiele znajdzie tam czytelnik gatunków i motywów literackich, choćby odniesień do proustowskich
impresjonistycznych retrospekcji i reminiscencji, to czytając każdą kolejną
historię odnosi się wrażenie, że jej pierwszoosobowy narrator stoi przed kimś,
kto prosi go o wypowiedź. Detektywem lub dziennikarzem poszukującym informacji
o bebechorealistach? Może sędzią, prokuratorem, policjantem, bo przecież Bolaño
nie pogardził w powieści także zabójstwem na pustyni stanu Sonora? Kimś, kto
spisuje dzieje meksykańskiej awangardy lub biografem Limy i Bolano? A zatem kto
jest w takim razie detektywem? Oni czy Peruwiańczyk i Chilijczyk poszukujący
Tinajero? Czytelnik, któremu Bolaño podsuwa tajemnicę?
Jest w tych opowieściach oraz dzienniku Madery przede
wszystkim motyw podróży. O wielu z wymienionych w powieści postaciach można
powiedzieć, że wracają do domu niczym Odyseusz. Kwestią pozostaje, co jest dla
każdej z nich domem? Dla Ulisesa Limy i Arturo Belano symbolicznym domem, czyli
zwieńczeniem podróży, może być odszukanie poetki Tinajero. Dla Juana Garcíi
Madero, który przeżył spotkania z cyklopami, czarodziejką Kirke i nimfą Kalipso
(studia, bebechorealiści, romans z Maríą Font) była prostytutka Lupe: „Wracamy
do impali, wracamy na pustynię. Szczęśliwy byłem w tej wiosce. Przed wyjazdem Lupe
powiedziała, że możemy tam wrócić, kiedy zechcemy. Dlaczego?, zapytałem. Bo
ludzie nas akceptują. (...) Ech, Lupe, jak ja cię bardzo kocham (...)” [4].
Roberto Bolaño zaprosił czytelnika do wyprawy przez dwa
kontynenty i wiele miast. Także przez wszystkie chyba rodzaje uczuć, które
skupiają się i na nim, i na bohaterach jego powieści. To także podróżowanie przez
jego wiedzę o sztuce, kulturze i literaturze. Do swoich Itak wracają Ulises
Lima i Arturo Bolano. Penelopę odnalazł Juan García Madero. Przed czytelnikiem
na szczęście wiele jeszcze podróży literackich, do których Bolaño skłania
trochę kpiną, absurdem i surrealizmem.
[1] Roberto Bolaño, „Dzicy detektywi”, przeł. Tomasz Pindel, Nina Pluta, wyd. Muza, 2010, s. 221-222.
[3] Tamże, s. 614-615.
[4] Tamże, s. 613.
Komentarze
Prześlij komentarz