Włodzimierz Lengauer, "Dionizos: Trzy szkice", Tyniec Wydawnictwo Benedyktynów, 2020
Mimo wielkiego niepokoju, którego mniej lub bardziej delikatne zapowiedzi towarzyszyły mi przy powtórnej, bardziej uważnej lekturze "Dionizosa", postanowiłem zmierzyć się z napisaniem o swoich wrażeniach z ostatniej książki profesora Włodzimierza Lengauera. Ów niepokój to zapewne częsty dysonans u laika, profana, dyletanta, który bez odpowiedniego naukowego przygotowania postanawia zawrzeć znajomość z literaturą specjalistyczną, a takim się czuję. Stąd też użyłem w pierwszym zdaniu wyrazu "wrażenia", a nie „recenzja”. Nie czuję się kompetentny do komentowania pracy naukowej. Ale o dygresjach, skojarzeniach i uczuciach towarzyszących mi w trakcie czytania chyba jestem w stanie w miarę rzetelnie napisać. A zaręczam, że poziom dyskomfortu zdecydowanie się obniżył, gdy przeczytałem pierwszy akapit pierwszego z trzech zawartych w książce szkiców - "Dionizosa w świecie ludzi". Wybrzmiał on dla mnie jak zawiązanie kryminalnej fabuły.
Popularne, acz świetnie literacko, opowiadania i
powieści dziewiętnastowieczne i z
początku następnego stulecia, głównie typu ghost story, wielokrotnie
podejmowały tematykę poszukiwań i odkrywania tajemnic ukrytych w rękopisach
zalegających zapomniane archiwa, do których dostęp odnajdywał księgarz,
bibliofil, naukowiec ślęczący nad nimi dniami i nocami przy nikłym świetle
świecy lub lampy naftowej. Znajdywał tam koniec (czy raczej początek) nici i
żmudna praca przy biurku doprowadzała go w końcu do literackiego kłębka. Nasz
naukowiec w bardzo podobnej atmosferze i nastroju zaczyna opowieść o
Dionizosie, którego ślady w świecie ludzi pojawiają się w starożytnych grobach w wielu miejscach
antycznego greckiego obszaru już w V w. p.n.e. W tej chwili prawie że widzimy
rozrzucone na jego biurku i doskonale widoczne po odsunięciu na bok stert woluminów
złote prostokątne tabliczki i blaszki w kształcie listka zawierające lakoniczny
zwrot "miej ufność". Teraz w opowieści Profesora zaczynają się mnożyć
wyrazy sugerujące przypuszczenie, domniemanie, w jakimś stopniu nawet
niepewność, możliwość jedynie, brak rozstrzygnięcia. Towarzyszą im jako
wyjaśnienia liczne wyprawy naukowo-literackie na kolejnych stronach
szkicu, w naszej wyobraźni przybierające
obraz wąskich uliczek, których kres ginie w ostrym, niezwykle jasno-żółtym
blasku słońca bądź za zacienionym załomem muru z piaskowej cegły,. Na razie
nawet rąbek tajemnicy nie zostaje uchylony. W pierwszej uliczce spotykamy zaś
Orfeusza, słysząc w tle dopowiedzenie: "Żadne z tych dzieł jakoby Orfeusza
nie przetrwały do naszych czasów w przekazach rękopiśmiennych" [1]. I w
tym momencie laik jeszcze nie wie, choć natyka się już na epitet
"orficki", że właśnie spotkał Dionizosa pierwotnego, pierwszego,
orfickiego. Choć przez chwilę uspokojony zapewnieniem autora, że jeśli podąży
wskazanym tropem orfickim, prosta będzie dlań odpowiedź na pytanie, kto wyjawił
uczestnikom misteriów tajemnicę obrzędów eleuzyńskich - wcale nie nabiera
pewności. Jest
jak w baśni: kto, idąc na szczyt góry zboczy ze ścieżki lub obejrzy się za
siebie, zostanie zamieniony w kamień. Jak odzyskać równowagę, kiedy obok idą
mystowie i "bakchoi"? Cóż, najprostszym sposobem jest skupienie się
nad opisywaną historią albo przypomnienie sobie mitologii starożytnych Greków,
jakże uporządkowanej, znakomicie poklasyfikowanej i świetnie sfabularyzowanej.
O tym, że tak nie jest, że to wręcz sensacyjna, wielowątkowa opowieść a jej
bohater, sam Dionizos, to postać o wielu obliczach, ciałach, atrybutach,
obyczajach i uczuciach, przekonuje i udowadnia w swoich szkicach Włodzimierz
Lengauer.
Niezwykle
skrupulatnie, dokładnie i wnikliwie opisane otwierają się przed czytelnikiem
dotąd nieznane bądź zapomniane związki i relacje poszczególnych boskich postaci
świata greckiego. Wraz z mitologią wracają do niego poezja, tragedia i komedia
antyczna. Sugestywne jest bardzo śledzenie za autorem wyjątków z poszczególnych
tekstów. Profesor wręcz palcem wskazuje i podkreśla odpowiednie cytaty, czasami
tłumacząc je na nowo, innym razem poprawiając translację, bądź w sposób
delikatny podpowiadając nieco inny przekład. Obok Orfeusza zaczynają pojawiać
się kolejne imiona i dobierane do nich przymiotniki czy omówienia. Jakby w
kryminalnym śledztwie wyłania się ciąg przyczynowo-skutkowy, a dotąd ukryte
boskie koneksje stają się coraz wyraźniejsze. Jedną z nich jest związek z
Bakchusem, staroitalskim bóstwem... Wątki, ślady, związki, relacje, poszlaki,
których początek bierze się z tekstu na tabliczce z grobu w antycznej polis
Hipponion w Wielkiej Grecji, zawierającego pojęcie "bakchos" - czyli
drugiego, obok "mystai", terminu, interesującego autora w kontekście
roli Dionizosa w świecie ludzi -, rozwijane są drobiazgowo, ukazując zwykłemu
czytelnikowi szeroki, skomplikowany i oczywiście bardzo niepewny obraz
misteriów, orgii, szału, obrzędów, rytuałów. Z nich z kolei wywodzą się kolejne
przypisywane Dionizosowi cechy. I w tej części książki, wydaje się, że chyba po
raz pierwszy, czytelnik otrzymuje to, co będzie się jeszcze wielokrotnie
powtarzać, mianowicie więź bogów z ludźmi tak ścisłą, że determinującą przez to
szczególną rangę i pozycję człowieka: "Czasownik «bakcheuein» określa zatem w
jego wypadku raczej określony sposób życia, który gdzie indziej nazywany bywa
«orphikos bios» - życie orfickie. Jest to przede wszystkim powstrzymywanie się
od pokarmów mięsnych (co czyni właśnie Hippolit i o czym mowa jest w Żabach
Arystofanesa jako o nauczaniu Orfeusza). A jeśli tak, to «bakchos» oznacza
przede wszystkim kogoś, kto nie tylko (i może w ogóle nie na pierwszy miejscu)
zachowuje się w określony sposób - mając ku temu powody w postaci uczestnictwa
w szczególnym obrzędzie. Ujmując to nieco inaczej - mianem «bakchos» można
określić człowieka ze względu na całe jego życie, a nie tylko udział w
jakichkolwiek rytuałach" [2]. Fascynujące, prawda?
Mniej
więcej w tym samym momencie dowiadujemy się o bardzo ważnym atrybucie
Dionizosa. Chodzi o utworzoną z łodygi roślinnej laskę, przyozdobioną bluszczem
i szyszką. Tańczący i trzymający w ręku "thyrsos" bóg jest tak samo
bliski ludziom, jak oni jemu. Jak wiele razy w dalszej części książki, widzimy
Dionizosa pośród ludzi, a obraz ten wydaje się nam misterium zachodzenia na
siebie światów boskiego i ludzkiego.
Profesor podaje mnóstwo przykładów literackich i etymologicznych, które
świadczą o przenikaniu się już nie dwóch, lecz trzech sfer, zamieszkałych przez
różne kategorie istot. Mowa o bogach, ludziach i zmarłych.
Przytoczone
fragmenty pierwszego szkicu o Dionizosie są reprezentatywnym przykładem treści
całej książki. Czytelnik z niewątpliwą przyjemnością zaczyna śledzić kolejne
wcielenia i atrybuty upojonego winem i tańczącego z menadami boga, odkrywane w
sztuce, kulturze i literaturze starożytnych Greków. Towarzyszy temu bardzo
jasne przekonanie, że otworzyło się przed nim dotąd trudne dostępne kompendium
wiedzy, teraz uszeregowane, poprawione, rozszyfrowane. Sympatyczne u czytelnika
poczucie posiadania wiedzy i związanego z nim spokoju potwierdzane jest przez
autora, gdy wspomina on czy dopowiada raczej, że sięgnął do źródeł
najstarszych, a tropy są potwierdzane w kilku innych, nie tylko literackich,
miejscach.
Drugi
szkic rozpoczyna "Mit tebański", opowiadający o Dionizosie,
śmiertelnym synu Semele. Po pierwszych słowach z "Bachantek" spotkamy
się z odniesieniami do Homera, by przejść do przypisywanego mu zbioru hymnów
orfickich. Autor naszą uwagę kieruje najpierw na Eurypidesa, kolejny raz
prosząc nas o powrót do lektur, uważne ich przeczytanie, nieco inną
interpretację i oczywiście podkreślając ich wagę nie tylko w kontekście
historii o Dionizosie, ale przede wszystkim podstaw nowożytnej literatury i jej
toposów, mitów, znaków. Otwiera przed nami poszczególne historie życia
Dionizosa, od narodzin aż do śmierci, jego związki z bogami, przypisywane mu w
starożytnych tekstach cechy, które mają swoje odzwierciedlenia w ikonografii. W
jaki sposób i skąd Dionizos znalazł się pośród Panteonu bogów i stał się bliski
ludziom na tak ogromnym obszarze starożytnej Grecji? Pojawiające się
niejasności wzbudzają zaciekawienie. Ich rozwiązywanie bądź pozostawienie jako
tajemnicy antyku utrzymuje nastrój, który towarzyszy nam od początku pierwszego
szkicu. Dygresje Profesora stają się częścią opowieści. Jak choćby przy
omawianym micie o Dionizosie Byku-bogu: "Trzeba tu zaznaczyć, że słowa
«mit» używamy w tym miejscu, jak w ogóle dziś najczęściej, w znaczeniu
przyjętym w nauce i kulturze nowożytnej, mniej więcej tak, jak od XIX wieku
określa się opowieści o bogach lub w ogóle o rzeczach świętych w rozmaitych
kulturach, w tym także u współcześnie żyjących plemion pierwotnych («primitive
societies»; «tribal societies») badanych przez etnologów. Nie jest to całkiem
zgodne z ususem greckim, a i w odniesieniu do pracowicie nagromadzonego
materiału nowożytnego budzi czasem wątpliwości z tego chociażby względu, że w
obrębie tego pojęcia mieszczą się bardzo różne opowieści - plemion
afrykańskich, Indian z obu Ameryk, a czasem nawet i folkloru europejskiego, nie
mówiąc już o kulturach starożytnych, też ogromnie zróżnicowanych, jak na
przykład sumeryjska, babilońska i dalekowschodnie. Jak dawno już zauważył
wybitny badacz angielski, G. S. Kirk, mają one tyle tylko wspólnego ze sobą, że
są właśnie «opowieściami» («tales»). Tymczasem można by paradoksalnie
powiedzieć, że Grecy bardzo długo nie mieli mitów - mieli za to wiedzę o
bogach" [3]. Otóż tą wiedzą dzieli się z nami autor "Dionizosa",
przedstawiając bardzo skrupulatnie, czasami edukując, delikatnie wykładając,
wcale nie unikając dydaktyki. Skupienie się nad tekstem, zrozumienie go,
sięganie do słowników jeszcze nikomu nie wyszło na złe.
Niezbędne
jest sięgnięcie do Homera, Herodota i Hezjoda. Pierwszy i ostatni oraz orficki
"Hymn do Dionizosa" układają obraz boga z wątków poświadczonych w
różnych mitach i poezji okresu archaicznego. Znajdzie je czytelnik w punktach
na jednej ze stron "Dionizosa w świecie bogów", co stanowi znakomity
prolog do kolejnych odkryć w książce.
Komplikowanie
czytelnikowi wyobrażenia o Dionizosie zdaje się jedną z reguł "Trzech
szkiców". O "micie
tebańskim" autor pisze, że nie jest ani jednolity, ani jedyny. A syn
Semele objawia się nam za chwilę jako syn Persefony, Dionizos z epitetem
"chtoniczny". W podróż z takim Dionizosem zabiera nas krótka linijka
z Kallimacha, ale ze wskazówką Profesora, żeby pamiętać o V wieku p.n.e.,
Orfeuszu i cywilizacjach mykeńskiej oraz minojskiej. Następnie autor zwraca
naszą uwagę na coś niebywale ważnego i skomplikowanego. Orfizm. Niespodzianek
aż nadto. Ledwie kilka stron dalej "mamy do czynienia z odkryciem uważanym
dzisiaj raczej zgodnie za największą sensację filologii klasycznej XX
wieku" [4], czyli słynnym papirusem z Derveni, z odczytanym najstarszym
pismem z przypisywanych Orfeuszowi a datowanym na V-VI wiek p.n.e. Ojcostwo
Dzeusa staje się faktem. Jednak największe zaskoczenie spotyka nas w trzech
ostatnich zdaniach "Dionizosa w świecie bogów". One opisują boga, którego
spotykamy w ostatnim szkicu. Tam króluje niejednoznaczność bohatera, choć może
raczej wieloznaczność i różnorodność. Spotykamy się z rozważaniami i dowodami w
iście współczesnych formach i konfiguracjach. Fragmenty o obecności wątków
homoerotycznych, seksualności, która nie musi łączyć się z płodnością,
prowokują i kierują nasze myśli ku obecnym zmianom postrzegania tematów
intymnych, łącząc je z rozwojem tolerancji, której z kolei podstawy odnajdujemy
w nauce.
Tak
jak w poprzednim szkicu byliśmy często przenoszeni do pierwszego rozdziału za
sprawą Dionizosa orfickiego, ostatni odnosi nas tam w kontekście wina i
kobiecości oraz fallicznych obrzędów w kulcie dionizyjskim. W szkicu
"Dionizos w świecie przyrody" Profesor jest bardziej niż poprzednio
rozluźniony. Niczym kieliszkiem wina raczy czytelników co rusz historyjkami z
kultury antycznej czy greckiego folkloru nowożytnego nawiązującymi do dziedziny
(kompetencji) Dionizosa, w której mieszczą się teatr, wino, świat podziemny,
świat roślinny, świat zwierząt, kobiety i seksualność.
Powtarzane
przez Profesora wybrane informacje, jak na przykład ta, że Dionizos był bogiem
czczonym przez Greków już w II tysiącleciu p.n.e., to sposób na zwrócenie uwagi
na ich doniosłość i wagę nie tylko jako zapamiętanej na przyszłość wiedzy, ale
także w kontekście dalszej lektury "Trzech szkiców", tudzież na
przygotowanie czytelnika do spotkania z kolejnym suspensem. Nie zdradzając go,
podkreślam, że "Dionizos w świecie bogów" jest niezwykle
interesujący, przynosi kolejne wcielenia tytułowego boga, pokazuje go w
roślinnych i zwierzęcych epifaniach, malując obrazy znane czytelnikowi z
ikonografii znajdujących się na kartach współczesnej literatury i w muzeach. Te
sugestywne treści ostatniego rozdziału są znakomitym podsumowaniem
wcześniejszych wywodów, ponieważ naukowa i literacka odsłona Dionizosa - jego
boska genealogia, wędrowanie ścieżkami między Olimpem a światem podziemnym, a
nawet nauczanie ludzi, ściśle sakralna rola wśród ludzi, uświęcanie wybranych i
stanie na czele rytualnych korowodów - nie zbliżała Dionizosa z czytelnikiem
tak, jak wcielanie się w elementy życia codziennego, jak udowodnienie, że scala
profanum i sacrum świata ludzi w jedno, zaciera granice, ten połączony świat
organizuje.
Dionizos
na początku książki wyobraża się czytelnikowi bez konkretnego miejsca. Tło
misteriów, obrzędów, rytuałów, tańców jest jeszcze niepokojąco niejasne.
Widzimy szczegóły twarzy, postaci, ubioru, trzymanych atrybutów, jak choćby w
scenie z Bryzeidą, branką Achillesa, na jednej z waz. Dionizyjska przestrzeń
obejmuje trzy już wspomniane sfery: olimpijski świat bogów, święta, misteria i
rytuały dane ludziom, którzy na to zasłużyli swoim postępowaniu w życiu
doczesnym, oraz świat podziemny, Hades. W owych domenach widzimy zmieniające
się oblicze Dionizosa, jego boską empatię w stosunku do ludzi, potrzebę
przebywania z nimi, ba! w zasadzie jako mistrza, przewodnika, nauczyciela,
kształcącego, dającego wiedzę tym, którzy gotowi są przestrzegać zasad i reguł,
w końcu przecież jako stałego towarzysza.
Praca profesora Lengauera ma pewną niezwykłą, bardzo sympatyczną cechę. Mianowicie
tworzy u czytelnika wyobrażony obraz autora, który z przyjemnością krok za
krokiem, słowo za słowem, strona za stroną buduje bardzo wyraźny świat antyku.
W "Dionizosie" staje się on niezwykle bliski, a zarazem
niewiarygodnie szeroki. Tytułowy bohater zdaje się łączyć wiadomości, które
najpierw bardzo młody czytelnik otrzymywał zwykle fragmentami i z różnych
źródeł w procesie edukacji, by w trakcie kolejnych jej stopni i na różnych
ścieżkach zawodowych powoli zapominać o roli antyku dla europejskiej kultury.
Owe skrawki Dionizos zszywa i porządkuje. Mozaika sztuk, geografii i nauk
humanistycznych przypomina i zarazem odkrywa tutaj kolebkę kultury
europejskiej, a co najważniejsze, wcale nie rości sobie prawa do zatrzaśnięcia
wraz z ostatnią stroną książki drzwi do świata Greków, odczytanego,
zinterpretowanego, omówionego. Krąg greckiego antyku będzie obejmował nas
zawsze, ciągle rozszerzając się o nowe odkrycia...
____
[1]
Włodzimierz Lengauer, "Dionizos: Trzy szkice", Tyniec Wydawnictwo
Benedyktynów, 2020, s. 18.
[2]
Tamże, s. 33-34.
[3]
Tamże, s. 99.
[4]
Tamże, s. 119.
Komentarze
Prześlij komentarz