Eduardo Halfon, „Klasztor. Żałoba”, przeł. Tomasz Pindel, Wydawnictwo Czarne, 2023
Jesteśmy pokoleniem poszukiwaczy, my, obecni pięćdziesięciolatkowie, z których wielu miało to szczęście, że dzięki odwadze, inteligencji, talentowi swoje rodzinne eksploracje mogli spisać i za pośrednictwem literatury przekazać innym, takim, którzy mają na tyle refleksji, żeby prześledzić, choćby jedynie w głębi myśli, serca, duszy rodzinne drogi niezwykłego dwudziestego wieku. A drogi te, czasami szerokie trakty albo wąskie ścieżki przymusowych przesiedleń, migracji ekonomicznych, ucieczek, dla nas, tych z trzeciego pokolenia, giną we mgle historii. Tak jak zacierają się imiona i nazwiska, ulegają transkrypcji języka kraju, który stał się nowym domem i kiedyś, zmienione na zawsze, zostaną wyryte na płytach nagrobnych.
Rozdroża Rewolucji Październikowej, II wojny światowej, ścieżki do piwnicznych kryjówek przed nową bolszewicką władzą i do leśnych przed umundurowanymi wyklętymi, zaryglowane bydlęce wagony do obozów koncentracyjnych i równie bydlęce Akcji „Wisła”, Umschlagplatz, place i ulice Krakowa, Kielc, Rzeszowa, Jedwabne… Na nich gubili się ci pierwsi, żeby drudzy nie mogli ich znaleźć. A może by ich ustrzec, a samemu zapomnieć? Trzeci zachowują już tylko powagę, szacunek i cierpliwość. Najpierw dziecięca infantylność, która każe wierzyć, że wytatuowane cyfry na przedramieniu dziadka to trudny do zapamiętania numer telefonu. Potem nastoletnia i jeszcze młodzieńcza dezynwoltura, czasami połączona ze świadomym odrzuceniem. W końcu namysł i wręcz wiercący, niedający spokoju przymus dociekliwości, który nie pozwala w nocy odpocząć mózgowi, bo w snach pojawia się ten jeden dziadek, niekoniecznie najukochańszy, nieznany, z synem, który mógł być stryjem, ale umarł będąc kilkulatkiem i przez to dnie pełne są strzępków informacji, wysiłku skojarzeń, łowów internetowych, przewróconych kartek bardzo smutnych książek.
Ileż pomieszania, zawiłości tu w Europie, tu w Polsce! Z południowego wschodu nadciągnęło prawosławie i katolicyzm grecki. Wszystko śpiewne, bardzo melodyjne, kolorowe, pełne wyjątkowych woni. Z tego niedobrego wschodu też prawosławie, ale jakże wyniosłe, dumne. Bardziej na północ zateizowane - ale czy na pewno? - żydostwo, chyba humanistyczne, pomieszane z Turkami, Tatarami, Karaimami. Zastanawia się zatem ów europejski trzeci, czy przypadkiem gdzieś tam na krańcach kontynentu, choćby w Archangielsku, nie zapalano świec chanukowych? A co z nieeuropejskim? Przecież wojna była światowa.
Jak podaje nota na skrzydle przedniej okładki, Eduardo Halfon urodził się w 1971 roku i jest gwatemalskim pisarzem o żydowsko-arabsko-polskich korzeniach. I ma wyjątkowe szczęście, ponieważ napisana przez niego książka zawierająca dwa opowiadania „Klasztor. Żałoba”, co ja traktuję jako składającą się z dwóch rozdziałów powieść, stała się przynajmniej dla jednego czytelnika, też tego trzeciego, potwierdzeniem, że fragmenty obrazów sprzed lat, słowa, zdarzenia, symbole, kulejące tradycje, z trudem wypowiadane imiona nie są ani niechcianym dziedzictwem, ani cierpieniem, ani przymusowym wychowaniem, ani martyrologią, czy rodzinną apoteozą, ale najciekawszą opowieścią, do której ci trzeci piszą niekoniecznie kolejne rozdziały, lecz po prostu zdania. Być może nimi kiedyś uzupełni się słowniczek czy indeks nazwisk na końcu książki. Odłożonej, jak wszystkie inne przecież, na półki tej dziwnej biblioteki świata.
Eduardo Halfon oprócz dziadka z wytatuowanym na ręku numerem miał także matkę i ojca oraz brata i siostrę. Z jej powodu właśnie rodzina wybiera się do Tel Awiwu. „Ale Żyd?, zapytał niemal bezczelnym tonem. Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem, że czasami. Jak to «czasami»?, oczy mu się zwęziły, niegrzeczne pytanie, cierpki i niewyraźny głos, jakby mówił z ustami pełnymi winogron. Nie chciało mi się wyjaśniać tego kiepskiego żartu. Zapytałem tylko, czy mogę zapalić. «Yes, good, cigarette», odpowiedział, wciąż obserwując mnie w lusterku. Został mi ostatni gwatemalski papieros. Arab?, zapytał, na co odparłem, że nie. Arabowie są źli, oświadczył tą swoją ubogą angielszczyzną, przekrzykując wiadomości i szum powietrza wpadającego przez otwarte okno. (…) Miałem mu już powiedzieć, że mój dziadek był Arabem z Bejrutu, babcia żydowską Arabką z Aleksandrii, a druga babcia żydowską Arabką z Aleppo, więc ja też jestem trochę Arabem – w sumie w trzech czwartych Arabem, a w jednej czwartej Polakiem (…). Arabowie są źli, powiedział. Bardzo źli, dodał. Pozabijać ich trzeba, powiedział, przyglądając mi się w lusterku” [1]. Jakże ważne odniesienia do sytuacji międzynarodowej, konfliktu palestyńskiego, terroryzmu na Bliskim Wschodzie, rasizmu, szowinizmu i nacjonalizmu, udręczenia wojnami i populizmem nagle umykają, gdy zdajemy sobie sprawę z nacisku, który w tym fragmencie Halfon kładzie na dwa zwroty: „czasami” i „ostatni gwatemalski papieros”. Pierwszy z nich ratuje w tej chwili bohatera od nienawiści taksówkarza, a przynajmniej bardzo niemiłego gderania tegoż, by w dalszej części „Klasztoru” dokładnie oddać jego stosunek do żydostwa. Czasami Halfon będzie więc Żydem, czasami zaś nie. Gwatemalski papieros jest ostatnim, jakby rodzinny kraj przestał mieć w Tel Awiwie - a szerzej, na Bliskim Wschodzie - znaczenie wraz z wielonarodowością, bo trzeba się opowiedzieć jednoznacznie. Tyle że ani żydostwo, ani judaizm, ani Izrael nie są jednorodne. Nie tylko „czasami” jest obroną, rezerwą, dystansem. Halfonowi przemykają przez głowę myśli o babciach i dziadkach, także kolejnym, stryjecznym, włoskim mafioso z Miami. Do wymienianych stopni pokrewieństwa dołączają się kolejne kraje i miasta, ale przede wszystkim podróż do Polski śladami dziadka z wytatuowanymi na przedramieniu cyframi. Przed wzięciem udziału w ortodoksyjnie żydowskim ślubie siostry mają go uchronić opowieści o rodzinnych wielonarodowych koligacjach. Jednak dziwnie w „Klasztorze” układa się związek między głęboko judaistyczną żałobą w Gwatemali po dziadku więzionym w Auschwitz a spotkaniem z konserwatywnie religijnym narzeczonym siostry. Jest widoczna paralela, jakaś nić, być może swojego rodzaju uwiązanie. Przecież na brzegu Morza Martwego, skąd widać islamskie królestwo Jordanii, Halfon wspomina, że „ojciec ochrzcił mnie hebrajskim imieniem Nissim. Czyli «cuda». Moje hebrajskie imię, Nissim, znaczy tyle co «cuda». Kiedy jednak patrzyłem na swoją zaciśniętą pięść, przyszło mi do głowy, że to imię, to moje drugie, imię żydowskie, które ojciec pewnego dnia zapisał czarnym atramentem na dłoni noworodka, z czasem także się zamazało” [2]. Czyżby? Wszak opowieści Halfona brzmią jak talmudyczne agady.
W „Klasztorze” Eduardo Halfon znalazł się w innym kraju, „fizycznie odizolowanym, wyraźnie zamkniętym w sobie, otoczonym żółtymi bramami i niewidzialnymi murami (…), gdzie „w głębi, w fotelu, który wyglądał bardziej na tron” [4] siedział Rabbi Chaim Pinchas Scheinberg, wielki rabin. Tam właśnie doznajemy razem z autorem spotkania z tożsamością, w najbardziej może nie radykalnym, ale bezsprzecznie sugestywnym, jakby natrętnym wymiarze. Spotkania tego nie można było się spodziewać. Rodzinne drogi sprowadziły Halfona do tego miejsca raczej przypadkiem. Jakaż to ironia losu, bo przecież autor to Żyd tylko czasami, który się dystansuje, stawia granice, niekoniecznie chce kontynuować tradycję. Jednak śmierć dziadka Leibele, czy raczej żałoba po nim, jakże religijna, powoduje nie tylko podróż autora do Polski, ale i szereg wspomnień, którymi obie części książki są wypełnione. Cytowane dziadkowe opowieści i wspomnienia przenikają się z echem żydowskiego, judaistycznego dzieciństwa oraz współczesnymi dywagacjami o tożsamości, gdzie co rusz pojawiają się kolejni krewni. Ten drugi rozdział czy też opowiadanie „Żałoba” zdaje się być uzupełnieniem, wypełnieniem, nawet domknięciem poprzedniego. Mały Salomón jest pieczęcią na dokumencie rodzinnym potwierdzającym wielonarodowość o kilku wyznaniach, autoryzacją, oświadczeniem i w końcu błogosławieństwem tych wędrówek po drogach, losów, podróży i narodzin w ich trakcie, śmierci w przygodnych miejscach… Wszystko się zatem kończy w „Żałobie”, bo wszak to słowo symbolizuje jednocześnie nadchodzące zakończenie, ale i całkowicie odmienne dalsze życie. Znamienne jest, że miejsce owego obrzędu dla Halfona znajduje się tam, gdzie spędził dzieciństwo, czyli kraju przesiąkniętym indiańskością, magią, baśnią, legendami z ich nieodłącznymi atrybutami. W ów nierealny kołowrót wprowadza narratora pani Ermelinda, czcicielka świętego Maximóna. „Ale drżący głos kobiety mnie uprzedził. Wczoraj śnił mi się pan właśnie tutaj” [5], nad jeziorem Amatitlán. „Smakowało jak spalona woda. Upiłem drugi łyk, który wydał mi się jeszcze mniej smaczny niż pierwszy, ale jednocześnie zaczęło mnie ogarniać dziwne uczucie lekkości, senności, jednoczesnego bycia i niebycia. Staruszka przyglądał mi się czujnie, czoło miała zmarszczone, jakby próbowała coś zrozumieć albo rozszyfrować. Pomoże panu zobaczyć pańską prawdę, odezwała się nagle ze swojego plastikowego krzesełka, jakby odpowiadając na pytania, które zadawałem w myślach. Trochę się wystraszyłem. Lekko zakręciło mi się w głowie. Poczułem, że moje powieki opadają i jakaś część mnie unosi się w powietrze. Nie prawdę chłopca, który się utopił, powiedziała staruszka. Tylko prawdę tego, co nosi pan w sobie, dodała. Pańską swoją prawdę (…)” [6]. Także prawdę o Nowym Jorku i chłopcu, którego niektórzy nazywali Maluchem, „Selim, czyli «Salomón» po arabsku, a jeszcze inni Szlomo, czyli «Salomón» po hebrajsku, tak brzmi w tym języku to imię, wywodzi się od słowa «szalom», które oznacza pokój” [7].
Eduardo Halfon w swojej krótkiej prozie podąża ścieżkami losów swojej rodziny, sięgając przy pomocy pamięci krewnych do wydarzeń, które uczyniły autora tym, kim jest obecnie. Daje czytelnikowi powód do przywołania obrazów tworzących silne poczucie więzi z ostatnimi kilkudziesięcioma latami historii, której, nawet będąc na drugim końcu świata, nie jesteśmy w stanie uniknąć. Traktuje tożsamość i pamięć o niej w sposób niejednoznaczny, sugerując, że odrzucenie bądź przywiązanie do niej wynika z niezależnych od nas wydarzeń. Sama książka balansuje w wielu fragmentach między realizmem a oniryzmem, magią, fantasmagorią, co z jednej strony owo przesłanie podkreśla, z drugiej zaś upodabnia tę prozę do dzieł wielkich pisarzy południowoamerykańskich.
[1] Eduardo Halfon, „Klasztor. Żałoba”, przeł. Tomasz Pindel, Wydawnictwo Czarne, 2023, s. 23-24.
[2] Tamże, s. 110.
[3] Tamże, s. 177.
[4] Tamże, s. 41.
[5] Tamże, s. 183.
[6] Tamże, s. 190.
[7] Tamże, s. 195.
Komentarze
Prześlij komentarz