Agnieszka Dobkiewicz, „Pożydowskie: Niewygodna pamięć”, Znak Koncept, 2024
Uświadamiają nas najbliżsi, gdy jesteśmy
w odpowiednim wieku. Czasami owo uświadamianie jest li tylko kilkoma słowami,
innym razem stają się one długą opowieścią, która dotyczy pamięci. A ta z kolei
dotyka jakiejś rzeczy, przedmiotu, ubrania, klejnotu, naczynia, fotografii.
Wokół nich powstają swojego rodzaju fabuły, które dopasowujemy do historii
naszej tożsamości. Budujemy nasz świat z
kolejnych elementów, żeby odpowiedź na pytanie „kim jestem?” nie była trudna,
dotkliwa, przykra, bądź niemożliwa. Bywamy na strychach. Tych zakurzonych,
zapajęczonych, zaskrzypiałych deskami. Podczas dużego sprzątania, remontu,
wyjątkowych porządków zaglądamy głębiej, warstwa po warstwie odsłaniamy
przeszłość, która może nigdy nie chciała zostać nam dana, albo została przed
nami ukryta przez tych, którzy chcieli zadbać o nasze dobre samopoczucie,
zabierając nam emocje.
Zakurzony kraj, okryty wieloma
warstwami, skrzypiący jak te deski na strychu, pojękujący z niechęcią, gdzie
mocno trzeba się otrzepywać, odgarniać z twarzy stare pajęczyny, jeśli chce się
znaleźć tożsamość, i kraju, i własną. A przecież daje się nam od trzydziestu
pięciu lat wszystko, co tylko zechcemy, czym mamy ochotę się upajać, nowe
zabawki, tę samą rzeczywistość i znaną na pamięć historię. Wygodną historię.
Żeby tylko nie urazić… A przecież czasami, jakimś przypadkiem, dziwną potrzebą
zerkniemy ku strychowi, zawędrujemy przez z trudem otwierane drzwi do wnętrza,
gdzie przepalone żarówki i ciemność ta sama, jak w zakamarkach starych
przepastnych szaf i dziwnie głębokich szuflad.
To nie wina sił natury, że odnalezione
przedmioty są przesiąknięte wilgocią, zaśniedziałe, porysowane, pogięte,
brudne, lecz nasza, a raczej naszych najbliższych, strzegących nas przed nimi.
Pojawia się żal czy radość, gdy nasze dojrzewające dziecko zbiega ze strychu i
pyta o wygrzebany kawałek pamięci? Gdyby psycholog spytał, jak się wówczas
czuliśmy, odpowiedzieliśmy zapewne, że niewygodnie. Przynajmniej tak uważa
Agnieszka Dobkiewicz, wykorzystując to słowo w podtytule swojej książki
„Pożydowskie: Niewygodna pamięć”.
Gdy czytałem opowiedziane przez autorkę
historię, wiele razy przychodziła mi do głowy myśl o żydowskim cmentarzu, który
został w moim - od zakończenia wojny polskim - mieście zniszczony wraz z
synagogą podczas Nocy Kryształowej czy też może w jej wyniku. Ponoć, gdyby
przedrzeć się przez państwowe, samorządowe bądź prywatne zabudowania, można
dostrzec schody doń prowadzące. W czasach peerelowskich macewy zostały zebrane
i przewiezione w miejsce innej budowy. Co się z nimi stało, czy zostały
zakopane pod gruzami, fundamentami czy zasypane tylko ziemią, wywiezione dokądś
indziej, ukradzione, wykorzystane inaczej, nie wiadomo. Czyli nasz strych
poniemiecki i pożydowski został zburzony, a pamiątkowe przedmioty zniszczone wraz
z nim. Stara szafa z rodzinnego domu ustąpiła nowoczesności. Fakt, że
kilkadziesiąt metrów przy bramie cmentarza komunalnego jest tablica informująca
i upamiętniająca kirkut, jakoś mało poprawia samopoczucie. A może jeszcze
bardziej przygnębia, bo przecież ruszyła świadomość, że tam…, niedaleko…, w
ziemi…, być może…, chyba trzeba… Nie, dano zabawki. Ot, choćby „Biedronka”. Gdy
stoi się na jej parkingu, można popatrzeć w stronę, gdzie był żydowski
cmentarz.
Agnieszka Dobkiewicz niewygodne
przedmioty, pożydowską pamięć znalazła, wykopała, otrzepała, obmyła i gdy
doprowadziła do blasku, o niej opowiedziała. Poświęciła temu dwanaście
rozdziałów książki, nadając im tytuły jednocześnie miesięcy roku żydowskiego (z
tłumaczeniem na język polski), Ksiąg Starego Testamentu, cytatów z tych Ksiąg i
nazw wymyślonych przez autorkę. Każdy rozdział poświęcony jest jednej lub kilku
osobom, znanym lub nie, zapomnianym czy też nie, kojarzonym z żydowskim
pochodzeniem. Opisując ich dzieje, Dobkiewicz skupia się najbardziej na
problemie antysemityzmu, niemieckiego i polskiego. Choć punktem wyjścia staje
się druga wojna światowa i Zagłada to historie wykraczają poza te ramy czasowe,
cofając się do przedwojnia oraz śledząc powojenne losy Ocalonych. Postacie,
będące bohaterami książki, opisywane są w sposób znany czytelnikowi
pamiętnikarskiej literatury Zagłady. Pośród straszliwego napięcia i lęku
dialogi są rzadkie i tym bardziej przejmujące, że zapowiadają tragedię,
wywózkę, obóz koncentracyjny, śmierć: „- Franiu, chodź – powiedziała i otoczyła
koleżankę ramieniem. Ale dziewczyna pokręciła tylko głową i pokazała na
singerkę. – Przechowaj, proszę – powiedziała słabym głosem. – Franiu, a ty
dokąd się wybierasz? (…) – Weź na dwa, może trzy miesiące – powiedziała tylko.
– Mają nas gdzieś przenieść. Wrócę po nią, gdy to wszystko się skończy. U
Ciebie będzie bezpieczna” [1]. Ten powyższy jest dramatem rodziny Kubiaków z
Kalisza, miasta, w którym kilka lat później miał miejsce pogrom Żydów. Maszyna
do szycia, singerka, staje się symbolem i Zagłady, i pogromu, ale przede
wszystkim jednej z tych rzeczy, które jeszcze tak niedawno można było znaleźć w
polskich domach, a o których przeszłości nie było wiadomo nic, może niewiele,
albo po prostu inaczej.
Autorka spotyka wiele osób, które nie są
Żydami, ale związane są z żydowską kulturą. Szczególną postacią jest Kalina
Kościńska, asystentka w biurze rabina Michaela Schudricha, która została
kierowniczką zespołu przeprowadzającego procedury oznakowania haszgachami
(certyfikatami koszerności) produktów żywnościowych. Opis tych działań, wielka
ilość produktów i firm, które zgłaszają swoje zapotrzebowanie sprawia wrażenie,
że obok istnieje inny świat, do którego nie mamy dostępu, bo o nim nikogo z nas
nie uczono. Stał się wyizolowany, niepolski, mający gdzieś tam daleko swoje
obrzędy, rytuały, przedmioty codziennego użytku, wszechogarniający zapach
cebuli i długie chałaty. Może w Izraelu? Ale tego świata nie trzeba szukać na
strychu, bo nie jest martwy. Wystarczy ręką odsunąć bardzo cienką zasłonę i na
półce zobaczyć produkt oznaczony jako koszerny. Ponoć lista jest bardzo długa.
Inna opowieść z dwudziestego pierwszego
wieku jest iście sensacyjna. A zatem nie mogą w niej nie brać udziału
Amerykanie. I to z Hollywood. Dobkiewicz cofa się w niej jednak do lat
czterdziestych i do akcji „Reinhardt”. Bohaterem zostaje kilkuletni chłopiec z
Lublina, Henio, kolejny symbol Zagłady, której jednym z wykonawców jest nazista
Rudolf Wahlmann. Henio jest upamiętniany w mieście, w którym tak krótko żył.
Jest adresatem listów, które w 2022 roku piszą do niego dzieci i młodzież z
Lublina. Wahlmanna, a raczej skarbu,
który ukrył, szukają filmowcy. Potykają się o sprzeciw i finansowe żądania
właścicieli mieszkań w kamienicy, gdzie w piwnicach miał ów skarb zostać ukryty
przez „dobrego” hitlerowca, który ocalił w ten sposób cząstkę przedwojennej
kultury. Dla Agnieszki Dobkiewicz konfrontacja obu postaci jest jednym ze
szczególnych dylematów, które do dzisiaj niesie druga wojna światowa. Zadaje
pytania, ale nie odpowiada na nie. Chyba ironizuje, kiwa z politowaniem głową.
Bo świat w dalszym ciągu nie rozumie. Korzysta więc z prawa do wyobraźni: „A
gdyby tak Henio przeżył i zamieszkał gdzieś w Izraelu czy Stanach, a może w Polsce…
(…) hollywoodzcy filmowcy wydobywają te swoje upragnione pożydowskie znaczki ze
starej poniemieckiej piwnicy, a świat okrzykuje ich bohaterami. Jadą więc
triumfalnie do Henia z Lublina, który przeszedł getto. Majdan Tatarski i
Majdanek, który stracił całą rodzinę i wszystko inne, i dają mu ten znaczek,
który może jego rodzinie ukradł papa Wahlmann” [2].
Ponoć najwięcej noblistów jest pośród
osób pochodzenia żydowskiego. Wielu to laureaci literackiego Nobla. W polskiej
literaturze i poezji znajdujemy wielkie postacie, o których korzeniach
żydowskich nie mówiło się przed 1989 rokiem, przynajmniej w szkole. Choćby
Julian Tuwim i Antoni Słonimski. Teraz w pierwszych linijkach poświęconym im
hasłom w Wikipedii jest o tym informacja. W przypadku Stanisława Lema, skądinąd
kandydata do Nagrody Nobla, jest nieco inaczej. Informacja o tym, że pochodził
z lwowskiej rodziny żydowskiej, znajduje się dopiero w szóstym akapicie. Lemowi
Agnieszka Dobkiewicz poświęca cały rozdział. Podaje powody, dlaczego tak uczyniła
i przeprowadza interesującą analizę jego dzieł literackich pod kątem
traumatycznych przeżyć z czasów Zagłady, wiążąc je z akcją „T4”, czego wątków
doszukuje się w „Szpitalu Przemienienia”, choć podaje także wersję, iż w
powieści „opisano historię nie szpitala, ale getta lwowskiego. To możliwe,
zakładając, że akcja «T4» była
pierwowzorem eksterminacji Żydów” [3].
W kolejnych rozdziały „Pożydowskich”
znajdujemy Jana Marcina Szancera, znakomitego ilustratora literatury
dziecięcej, piosenkarza Juliana Sztatlera, aktorkę Chayelę Rosenthal. Artystów,
którzy byli ważni dla przedwojennej Polski i których kariera wcale nie
zakończyła się wraz z wojną.
Jest w książce rozdział zatytułowany
„Pożydowska niepamięć”. Dobkiewicz opowiada w nim o wysokim funkcjonariuszu obozowym,
który zmieniając nazwisko i usuwając esesmański tatuaż, przybrał tożsamość
jeńca i został po wojnie rozpoznany na ulicy przez byłych więźniów obozowych.
Kolejny raz doprowadza do konfrontacji oprawcy i ofiary. W szczególny sposób
zmusza czytelnika do rozważań na temat tytułowej w tym rozdziale niepamięci.
Ofiarami są tutaj nie tylko byli jeńcy, którzy natknęli się na ulicy na
nazistę, ale przede wszystkim Czeszka Anna, która opisała ucieczkę oprawcy z
obozu koncentracyjnego. Niezwykle ciekawą opowieścią jest historia o
piętnastowiecznym mnichu Janie Kapistranie, który występował w procesie
inkwizycyjnym Żydów posądzonych o świętokradztwo. Sąd ten rozpalił na Śląsku
stosy, co utrwalono na obrazie wiszącym w świdnickiej katedrze.
„Pożydowskie: Niewygodna pamięć” jest
zbiorem opowieści, które powstały dzięki mężowi Agnieszki Dobkiewicz. Poznał on
historię rodziny Kramerów ze Stanów Zjednoczonych, która szukała swoich
krewnych mieszkających do prawie połowy lat pięćdziesiątych w Świdnicy. Autorka
związana jest z Dolnym Śląskiem. Nie dziwi zatem, że ten region występuje w
książce najczęściej, w zasadzie stanowi dla Dobkiewicz punkt wyjścia czy wręcz
obszar poszukiwań, z którego wyprawia się w historyczne podróże w przeróżne
części Polski i poza nią. Sprawia to wrażenie, że odnajdując pamięć żydowską w
Niemczech, Pradze, Wilnie, Lwowie zagarnia ją i analizując układa w tragiczną
historię, wiążąc z obozami zagłady, całym tym przerażającym przemysłem śmierci,
który w bardzo emocjonalny sposób udało się autorce opisać niezwykle
szczegółowymi historiami ludzi.
Rzecz może wydawać się chaotyczna, ale
ten pozorny nieporządek dosadnie odzwierciedla ogrom Zagłady, jej dziwnych,
dramatycznych przedwojennych zapowiedzi i skutków po zakończeniu wojny.
Postacie, które autorka przywołuje w książce, płoną na piętnastowiecznych
stosach, stają przed sądem za irracjonalne przewiny, giną w nazistowskich
krematoriach, bite są za owinięcie nędznym kocem, popędzane w marszach śmierci,
przeraża ich koniec w wodach Bałtyku, uciekają nocnymi lasami i docierają do
polskich domów, których mieszkańcy stają się po latach Sprawiedliwymi wśród
Narodów Świata, nie dane jest im osiągnąć wieku dorosłego, młodzieńczego,
wygrzebują się ze zbiorowych mogił. Szczegóły ich życia bolą. Ale czy nie
większą bezsilność sprawia przypomnienie tego, co sprawiło, że życie
dwudziestowiecznych Żydów w środku Europy stało się nic nie warte? Agnieszka
Dobkiewicz beznamiętnie i z dokładnością przywołuje daty oraz kolejne etapy
przemysłowego unicestwienia narodu. Ocalałych jednak nie unosi szczęście, stają
się ofiarami kolejnych pogromów, by w końcu wielką falą wyjechać z Polski po
wydarzeniach 1968 roku.
Tymczasem autorka zagląda na żydowskie
cmentarze. Rozmawia z ich opiekunami, strażnikami, albo ludźmi, którzy je
pamiętają, bo ślady po kirkutach powoli znikają w mrokach niewygodnej
niepamięci. Przypomina obraz w świdnickiej katedrze, jeden z pierwszych dowodów
na antysemityzm na polskich ziemiach oraz jakże niedawny incydent spalenia
statutu kaliskiego, a przecież „w Kaliszu Żydzi wychodzą z każdej ulicy, z
każdej piwnicy, z każdego kąta. Może to wzbudza taką wściekłość antysemitów?”
[4].
___
[1]
Agnieszka Dobkiewicz, „Pożydowskie: Niewygodna pamięć”, Znak Koncept, 2024, s.
28-29.
[2]
Tamże, s. 135.
[3]
Tamże, s. 160.
[4]
Tamże, s. 66.
Komentarze
Prześlij komentarz