Wacław Sobaszek, "Spiski życiowe: Dziennik węgajcki 1982-2020", Stowarzyszenie Węgajty, 2020
Gdybyśmy się kiedyś natknęli na
rzecz o Wacławie Sobaszku, spisaną na wielu kartkach papieru, skrzętnie
złożonych i włożonych do koperty, to z niej niewątpliwie odczytalibyśmy, że
artysta jest pisarzem, poetą, muzykiem, aktorem,
reżyserem teatralnym, kierownikiem artystycznym Teatru Węgajty i gospodarzem
Festiwalu Wioska Teatralna. I byłaby to prawda niezaprzeczalna. W środku
jednak znaleźlibyśmy całkiem inny Sobaszkowy autoportret. Pochodzący od niego
samego. Człowiek, który pokonał system, a jednocześnie - i przewrotnie -
postkomunista, choć może raczej postpeerelowiec. Przeźroczysty duch warmińskich
pól, łąk, lasów i wzgórz. Na poły rzeczywista postać z kolędniczych i
allelujkowych wędrówek po Dolnym i Górnym Śląsku, Sandomierszczyźnie, wsiach
łemkowskich. Jogin pojawiający się czasami nad brzegami Buga, Wisła, Pilicy.
Baczny obserwator społecznych zachowań na kolejowych szlakach pomiędzy
Niemcami, Tatrami i Olsztynem. Niezwykły zbieracz okruchów hiszpańskich i
francuskich dni i nocy. Samotnik nadbałtyckich plaż i towarzysz irrealnych
nocnych biegów swojego przyjaciela. Pamiętnikarz poetów, malarzy, animatorów
kultury, muzyków, owładniętych alkoholowym stuporem sąsiadów węgajckiego
gospodarstwa, rzemieślników, mechaników, znanych i nieznanych z imienia
towarzyszy jego sztuk z domu pomocy społecznej. Syn odchodzącego ojca. Dziadek
tęskniący za wnukiem. Te role, osobowości, cechy, umiejętności zamykające się i
otwierające w Wacławie Sobaszku, podróżniku po jak najbardziej rzeczywistych
krainach i wewnętrznych rozmyślaniach odnajdujemy w "Spiskach
życiowych", czyli dzienniku z podolsztyńskich Węgajt, pisanym przez
trzydzieści osiem lat.
Szlaki, na które
wybierał się Sobaszek samotnie i z teatralnymi Węgajtami za przyczyną
zaproszeń, przyjaźni, instytucjonalnych programów, społecznej empatii, potrzeb
iście etnograficznych, antropologicznych i ekologicznych, nie prowadziły
jedynie po Polsce i Europie Zachodniej. Widzimy go przecież także w Czechach,
Rosji i Białorusi, na Węgrzech oraz na Tajwanie.
A wnętrze
artysty? Cóż, to istna biblioteka, nie tyle z przepastnymi tomami i cienkimi,
nikomu nieznanymi książeczkami na półkach, lecz z ogromem działów nauk i
kierunków humanistycznych. Autorów nie sposób wymienić. Jedni nic czytelnikowi
nie mówią. Inni zadziwiają swoją obecnością w życiu Sobaszka. Można sobie
wyobrazić, że każda przeczytana przez artystę pozycja, może tylko
przekartkowana albo, co chyba jest najbardziej prawdopodobne, przez wiele dni
towarzysząca mu wieczorami wraz z nocną lampką, zmieniającym się krajobrazem za
oknem wagonu kolejowego czy między teatralnymi próbami jest źródłem pomysłu,
rozmów z najbliższymi współpracownikami i w końcu koncepcji kolejnego
przedstawienia.
Duchowość,
serce, umysł, intelekt Sobaszka nie są wypełnione wyłącznie literaturą. Ona
wychyla się z poszczególnych wpisów w dzienniku. Codziennie, co tydzień, co
kilka miesięcy. Nie da się odpowiedzieć, czy jest wyłączną inspiracją, czy
łączy się i przenika z innymi bodźcami, które stanowią węgajcką przestrzeń.
Autor "Spisków życiowych" opowiada, jak on sam ją wypełnia, staje się
elementem krajobrazu poczynając od prac remontowych w gospodarstwie, które jeszcze
w trakcie ich prowadzenia stało się teatrem , aż po rolę mieszkańca na równi z
czarnym dzięciołem, sójką na parapecie, dzikiem stojącym na podwórzu, jeleniem
ocierającym się o jedno z otaczających dom Sobaszków drzew.
I ludzie. O nie! Nie są traktowani przez autora jednakowo.
Tyle że... rzecz w Sobaszkowej empatii, atencji, szacunku, nawet czymś w
rodzaju czułości. Ich odcieni i rodzajów artysta z Węgajt ma nieprzebrane
ilości. Bez rozróżniania na współpracowników, zapraszanych artystów, wiejskich
gospodarzy czy mieszkańców Domu Pomocy Społecznej w Jonkowie. Dysharmonię
czytelnik znajduje tam, gdzie pojawia się przyjaźń, przywiązanie, a potem
niewiarygodne poczucie straty, ból samotności, jakaś próżnia w miejscu, które
nie powinno, bo przecież za wcześnie, stać się puste. Do tych osób wraca autor
często. Tak jak do pisarzy i poetów mających wpływ na jego postawę życiową,
stosunek do świata, drogę artystyczną.
Wspomnienia, zdarzenia, sytuacje, wydarzenia, czasami tylko
jakaś drobnostka są dla wrażliwego i posiadającego niebywale rozwiniętą
wyobraźnię Sobaszka intelektualnym impulsem do rozważań dotyczących życia i
śmierci, aspektów filozoficznych, czasami ujętych w jeden tylko wers, ubranych
w poezję, przybierających postać prozatorskiego haiku, połączonych z wnikliwą
obserwacją przyrody, bądź cytatem literackim, co z kolei zmusza czytelnika do
podążania wskazaną przez autora drogą, na której spotka dygresje i skojarzenia
związane z własnymi doświadczeniami.
Czasami enigmatyczność Sobaszka wręcz drażni. Wydaje się w pierwszej
chwili nie pasować do ładunku emocjonalnego wspominanego wydarzenia. Chociażby
choroba i śmierć ojca, skonfrontowane przed czytelnikiem z zapisem o
całodziennych wspólnych wyprawach samochodowych. Podobnie śmierci psów, które
przez lata towarzyszyły Sobaszkom w Węgajtach, ujęte zostały w formie prawie
suchych, zimnych dziennikarskich not. Czyżby autor te niewątpliwie ważne dla
niego zdarzenia próbował w ten sposób zachować dla siebie, ukryć przed
czytelnikiem swoje uczucia, wpisać w cykl życia i śmierci przeżywany wyłącznie
osobiście, samotnie? Tak, jakby pewne sprawy rozdzielał na znaczące dla świata,
ekosystemu, sztuki o charakterze społecznym i te dla siebie, które powinny być
oznaczone dopiskiem: "Czytelniku, uszanuj!".
O ile "Spiski życiowe" to dziennik pełen emocji
autora, które wynikają z jego obserwowania najbliższego mu otoczenia tudzież
świata szerokiego, a wpływającego właśnie na tę jego regionalną, lokalną
dziedzinę, z którą dzieli i tworzy swój teatr, co chyba przykuwa największą
uwagę czytelnika do postaci Sobaszka, to przecież czynione przez niego
spostrzeżenia są dowodem wrażliwości autora na zmiany zachodzące w
społeczeństwie, polityce, kulturze instytucjonalnej, czego sam stał się
poniekąd ofiarą z początkiem lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Zdający
sobie z tego sprawę czytelnik wyraźnie widzi, że Sobaszek przykładający wielką
wagę do teatru jako miejsca scenicznego spotkania aktorów i widzów, którzy
zamieniają się miejscami, rolami, ba! nawet funkcjami reżysera, scenarzysty, rekwizytora,
chciałby, żeby uczestnicy życia społecznego wzięli bardziej aktywny udział w
wielkiej sztuce świata. Dopracowywali ją, pisali didaskalia, mieli wpływ na
dialogi. Jest oczywiście bardzo oszczędny w słowach. W ten właśnie sposób
zwraca uwagę na zanieczyszczone polskie rzeki (przywołuje Herberta). Albo ze
zdziwieniem konstatuje, że samochód, który mu się wydał ozdobiony po
hippisowski to tylko jeżdżąca reklama jakiegoś pożądanego produktu. Co rusz
woła o wstrzemięźliwość w jedzeniu mięsa, przywołując literaturę piękną.
Wspomina znajomego, który zakładał olsztyński oddział Greenpeace. A wszystkie
te zdawkowe zapiski to jakby zaproszenie czytelnika do kontaktu i z samym
Sobaszkiem, i Teatrem Węgajty, a przede wszystkim do po prostu myślenia.
Jest tyle miejsc, zdarzeń, którym Wacław Sobaszek jako
świadek, widz, gość, turysta, podróżnik przygląda się jakby mimochodem.
Czytając „Spiski życiowe” wiemy jednak, że to nie jest przelotne spojrzenie. On
patrzy z uwagą, wyciąga wnioski, jakby jednocześnie był na scenie i wśród
publiczności, z obu pozycji czerpał dla siebie inspiracje do kolejnych sztuk
mających tylko jeden cel: motywacja społeczności do działania, współtworzenia,
wspólnego przeżywania.
Autor „Dziennika” motywuje w przeróżny sposób. Potrafi wprowadzić
konsternację w idealnym, spokojnym świecie. Jakąś nieczystość, coś z dołu, na
przykład pijacką balladę w opozycji do śpiewanej hinduistycznej mantry. W
obronie obu natychmiast przywołuje
Grotowskiego, Gombrowicza… Popisuje się humorem nieco przypominającym zapiski
Umberto Eco. Powodem jednego z najdłuższych w książce wpisów jest powszechny zwyczaj rozmawiania w
przedziałach kolejowych przez komórkę, połączony z rozważaniami, jak spełnić kobiecy apel
do mężczyzn, żeby ci nie sikali na deskę
klozetową. Zwracając uwagę czytelnika na wydarzenia kulturalne, literackie
wprowadza ciągi dygresyjne. Na przykład w kolejnych zapiskach z początku 2008
roku przywołuje po kolei Gezę Vermesa, autora książki „Jezus Żyd”, następnie
„Strach” Grossa, w końcu księdza Węcławskiego.
W "Dzienniku" zwraca uwagę koncepcja "non
violence" połączona z niezwykłą tolerancją. Widać, że w Sobaszku obie
postawy się rozwijają w miarę potrzeb i
zmian zachodzących w życiu artysty, szczególnie dotyczących zamieszkania
i poszerzania działalności artystycznej, czy może raczej pewnego uwrażliwienia
społecznego. Zaczyna wspomnieniem o odmowie służby wojskowej z podaniem recepty
na skuteczność. Pisze o pracy w Olsztynie i związkach z peerelowskim
instytucjonalizmem w kulturze. Stara się nie oceniać. Jednocześnie mierżą go
problemy wynikające z głupoty i docenia wartość zalegalizowanej działalności
związanej z państwem. Gdy jesteśmy już w Węgajtach, wspomina autor o wzajemnej
z mieszkańcami wsi akceptacji, zrozumieniu, poniekąd ustępliwości a nawet
pobłażaniu. Tutaj jednak pozostawia czytelnikowi duże pole wyobraźni,
zaznaczając jedynie skonfrontowanie miasta ze wsią, obcego z mieszkańcami,
artysty z ludźmi poświęcającymi się jedynie pracy fizycznej, sztuki i intelektu
z alkoholizmem. Potem wychodzi poza Węgajty, kolęduje i allelujkuje w domu
pomocy społecznej, zapewne i innych instytucjach. W tych czasach łagodności i
uprzejmości, już w wolnej, demokratycznej Polsce wzburzają Sobaszka ataki
rasistowskie, szowinistyczne, dyskryminacja, tym bardziej, że ofiarą staje się
jeden z artystów węgajckich. Wówczas zapisuje także to, co widzi na polskich
ulicach.
W pewnym momencie zapiski bardziej dotyczą poszczególnych
przedstawień, spektakli, performance'ów. Zaczyna jawić się czytelnikowi
Sobaszkowy teatr, w którym wielką wagę odgrywają maski i kostiumy, muzyka i
śpiew, taniec i dialog z widzami w ich domach. Z zasady Sobaszek nie pisze o
treściach swoich sztuk. Scenariusz, a i samo wydarzenie są przed czytelnikiem
ukryte. Pomagają przypisy, których jest nieco więcej niż stron "Spisków
życiowych". Zapiski będące reminiscencjami, krótszymi lub dłuższymi
refleksjami, notatkami "ad hoc", krótkimi emocjami bądź dłuższymi
przemyśleniami o teraźniejszości z rzadka przekraczają granice dobrego smaku.
Widać jednak w takiej dosadności burzę emocji. I to nie w reakcji na zło,
głupotę spoza warmińskiego świata, wobec którego Sobaszek często jest bezradny,
lecz po prostu z powodu niewątpliwie nerwowej i wymagającej ciągłego opanowania
pracy:
"26 czerwca 2017
Reżyseria: wkurw i cierpliwość" [1].
"Dziennik" kończy się datą 8 kwietnia 2020 i
zdaniem: "Nie odpuszczać, nasłuchiwać, leśne znaki poznawać, poukładać jak
się da, na kształt i podobieństwo naszych oddechów i ciał" [2]. Dzień
wcześniej pojawia się ponad dwustronicowy wiersz, pandemiczny zapis...
___
[1] Wacław Sobaszek, „Spiski życiowe: Dziennik węgajcki
1982-2020”, wyd. Stowarzyszenie Węgajty, 2020, s. 185.
[2] Tamże, s. 221.
[2] Tamże, s. 221.
Komentarze
Prześlij komentarz